Każdego poranka zjawiała się w Bazylice św. Piotra, i – jeżeli nie miała innych zobowiązań – pozostawała tam do ostatniej Mszy św. Bazylika była jej domem. Istotnie, gdy tylko umarła, rozeszła się wiadomość, że „zmarła Święta ze świętego Piotra”.
Wszyscy świadkowie zeznają, że z Elżbietą mówiło się wyłącznie o sprawach duchowych. Ks. Alojzy Petritoli uważał się za upoważnionego do stwierdzenia, że Sługa Boża Elżbieta przyjmowała komunię duchową w ciągu dnia aż 33 razy – to był jej sposób przeżywania zjednoczenia z Bogiem. Jej cześć dla Najśw. Eucharystii wyrażała się m. in. w naiwnym pragnieniu, by kapłani nosili zawsze rękawiczki czy przepaski na rękach, jako że dotykają nimi Ciała Jezusa Chrystusa!
Ks. Scapaticci mówił: „Ks. Franciszek Vaccari pokazał mi raz pończochy, jakie zrobiła dla niego Elżbieta swymi kalekimi dłońmi.”
Tenże ks. Scapaticci powiedział również, że „Elżbieta była zauroczona Męką Jezusa Chrystusa, której poświęcała długie rozmyślania zarówno w domu, jak i kościele. Przybierała wtedy postawę osoby zatopionej w głębokiej medytacji, czego sam byłem nieraz świadkiem w czasie świętych czynności sprawowanych przed Najśw. Sakramentem w kościele Najśw. Zbawiciela na Fali: Trwała skulona, dotykając czołem niemal posadzki. Mówiła z uczuciem o Najśw. Dziewicy, dobierając przy tym czułych słów, a także zachęcała wszystkich, by Maryję kochali jak Matkę, by służyli Jej z oddaniem, i by wzywali Ją jako Możną Pannę.
Alojzy Schiboni dostrzegł ją raz u Św. Piotra na kolanach, ukrytą za konfesjonałem, blisko ołtarza św. Cecylii. Zrobił ruch w jej kierunku, lecz ona dała mu znak, by zaczekał. Po chwili poprosiła, by się zbliżył. Gdy Schiboni zapytał, czemu kazała mu czekać, odpowiedziała: „Mój synu, uczestniczyłam we Mszy św.: jeżeli aniołowie padają na twarz wobec tej straszliwej Ofiary, jakżeż winniśmy się zachowywać my, biedne ziemskie robaczki!”
Bliska przyjaciółka bł. Elżbiety – Adelajda Balzani – tak ją wspomina: „miała zwyczaj odwiedzać szpitale, by chorym wraz z posługą fizyczną, z jedzeniem czy jałmużną, przynosić i wsparcie duchowe. Przystawała z nimi życzliwie, pouczała o prawdach wiary i o chrześcijańskich obowiązkach, a nie zniechęcała się nawet wtedy, gdy sanitariusze traktowali ją źle, i gdy wyśmiewali się z jej mowy. Kiedy odwiedzało się ją w pokoju, rozmowa schodziła wkrótce na tematy religijne lub zmieniała się w modlitwę.
Mówiła żywo i z głębi serca. Głoszone prawdy czuła wewnętrznie i przeżywała je sama. Doznała wielu przykrości szczególnie w czasie rewolucji, w roku 1849; ale ani złe traktowanie, ani doznawane obelgi jakby jej nie raniły: żywiła nadzieję, że będzie mogła ponieść śmierć za wiarę, i zazdrościła misjonarzom udającym się do pogan, bo mieli tam większe widoki na męczeństwo.
W okresie Wielkiego Tygodnia nie przyjmowała gości, by móc się całkowicie oddać rozpamiętywaniu Wielkiej Tajemnicy.
Snuła przede mną religijne refleksje w piękny, wzruszający sposób. Mówiąc o ofierze Mszy św. podkreślała jej wielkość i wzniosłość i konkludowała, że Pan sprawił nam dar niezmierzonej miłości, gdyż we Mszy św., w adorowaniu, wielbieniu i prośbie możemy godnie oddawać Mu to, cośmy oddawać powinni.
Ogromnie się też troszczyła o chwałę Domu Pańskiego.
Przyswoiła sobie ducha Apostolstwa Katolickiego. Radziła wszystkim, by modlili się stale o to, aby wszystkie ludy poznały prawdziwą wiarę; zachęcała do częstego odmawiania modlitwy ks. Wincentego, by cały świat zjednoczył się w jednej Owczarni pod jednym Pasterzem; w tej też intencji mnożyła swe modły i praktyki pokutne”.
Ks. Józef Grappelli, kierownik duchowny Elżbiety w końcowych latach jej życia, zaświadczył: „Całe jej życie było nieustanną modlitwą, rozmyślaniem i zjednoczeniem z Bogiem, do którego odnosiła się, i dla którego rozmawiała z ludźmi, podejmowała działania i znosiła swe utrapienia.”
Ks. Rafał Melia, spowiednik Elżbiety po śmierci ks. Franciszka Vaccariego, dorzucił do tego: „Trawiona była pragnieniem Komunii św. Na bicie zegara ofiarowywała Ojcu Przedwiecznemu Najśw. Krew Jezusa Chrystusa, i – podobnie jak jej Mistrz, ks. Wincenty – dla zapewniania skuteczności, tym ofiarowaniem kończyła każdą modlitwę. Chrystus stanowił dla niej wielką księgę zapisaną wewnątrz i zewnątrz; z niej też czerpała wiedzę o zbawieniu wiecznym”.
Podeszły już wiekiem ks. Paweł Scapaticci, kapłan wybitny, oświadczył, że widział jak Elżbieta usłyszawszy bluźnierstwo, rzuciła się na kolana na środku ulicy.
Gdy się jej przytrafiło stanąć wobec jakiejś przeciwności, lub gdy któreś z jej cierpień stało się dotkliwsze, miała zwyczaj mówić: „Miłosierdzie Boże!”, „Jak piękny dar zesłał Bóg na mnie!”, „Jakże dobry jest Pan, a jak z tego nie korzystam!” Według świadectwa p. Róży Rinaldi, przyjaciółki bł. Elżbiety, pozostającej w bliskich z nią stosunkach przez lat 15, Elżbieta mówiła w czasie karnawału: „Módlmy się gorąco, bo w tych dniach Pan jest obrażany tak bardzo”. Wzdychała na widok zgorszenia i zamieszania panującego w tym czasie, i by im zapobiec, była gotowa na wszelkie cierpienia.
Bardzo serdecznie odnosiła się do ludzi. Sama schorowana i słaba działała zawsze na korzyść bliźnich, nawet i wtedy, gdy w zamian za to spotykały ją oszczerstwa i obelgi. Pewną sąsiadkę, która groziła jej nawet kijem, polecała względom swych dobroczyńców. Dla członków Apostolstwa Katolickiego była najtroskliwszą matką starającą się o to, by żyli w miłości i by się przepajali duchem Założyciela.
(fragment książki Franciszka Amorozo „Elżbieta Sanna, Niepełnosprawna Apostołem” Ząbki 1997)