Część 8: niezwykłe wydarzenia po śmierci Elżbiety

Życie bł. Elżbiety nie skończyło się wraz z jej śmiercią. Przeciwnie, jej trumna stała się katedrą, z której po świecie rozbrzmiewało orędzie jej cnót, a rozbrzmiewało mocą człowieka, który przez sąd Boży przeszedł już zwycięsko. Sam Bóg przyczynił się do wzmocnienia powagi tego orędzia, a przyczynił się tym, że pod imieniem zmarłej dokonywały się przedziwne rzeczy.

Alojzy Schiboni zeznał: „Byłem w swej winnicy w Grottaferrata, gdy człowiek przysłany przez moją żonę powiedział mi, że ojciec jej jest umierający, gdyż lekarz Sciamanna daremnie usiłował zaradzić ogromnie wybrzuszonej przepuklinie i że konieczny był zabieg chirurgiczny, ale poważny wiek teścia na to nie pozwalał. Pobiegłem do niego i wręczyłem mu obrazek Bł. Elżbiety, która była mu znana, radząc jednocześnie, by położył go na chorym miejscu ciała i by się jej polecał; ja przeszedłem do przyległego pokoju, gdzie zaczęliśmy wraz z żoną odmawiać litanię. Przy wezwaniu „Panno Można” usłyszeliśmy głośny krzyk starca. Pobiegliśmy i oto – przepuklina ustąpiła! Gdy nadszedł lekarz, mogłem mu z zadowoleniem powiedzieć: «Doktorze, nie trzeba już bistura, Elżbieta okazała się lepsza od Pana!» Lekarz miał łzy w oczach. Było to wieczorem. Następnego dnia z Grottaferrata przybiegła córka robotnika, pracującego w naszej winnicy, który dotąd nie słyszał o Elżbiecie. Otóż powiedział on, że w nocy ukazała mu się niewiasta z okryciem na głowie, ubrana na podobieństwo ubioru Elżbiety, i że powiedziała mu, by nam doniósł, że uzdrowienie mojego teścia dokonało się za jej wstawiennictwem”.

„Słyszałam o cudach dokonanych za sprawą Bł. Elżbiety – zeznała Adelajda Purarelli – a sama mogę opowiedzieć o jednym czy drugim cudzie, jaki zdarzył się w mojej rodzinie.

Przed sześcioma laty zachorował mój szwagier. Lekarze orzekli, że stan jest beznadziejny, tak że przyjął już Wiatyk. Jednak mój mąż poszedł się modlić przed grobem Bł. Elżbiety. W domu mieliśmy ośmioletnią wnuczkę, Matyldę, skarżącą się na ból zębów. Położyłam jej na policzku obrazek Elżbiety o dziecko zasnęło. Gdy po dwu mniej więcej godzinach wrócił mój mąż, dziewczynka, słysząc nasze głosy, obudziła się; a zrozumiawszy, że mowa jest o Elżbiecie rzekła: «Ona była tu teraz i powiedziała, że wujek nie umrze». Tymczasem po chwilowej poprawie stan chorego pogorszył się, a mąż trzymając w ręku obrazek Bł. Elżbiety, zaczął robić Matyldzie wyrzuty z powodu złudnej wieści, jaką nam przekazała. Gdy u dziewczynki w nocy zjawił się znów ból zębów, położyliśmy po raz wtóry nad jej dziąsłami obrazek Błogosławionej i Matylda zasnęła. Po przebudzeniu zaczęła opowiadać, że była z pewną kobietą, która jej powiedziała, iż nie skłamałam, jak to twierdziliście, i że wujek wyzdrowieje. Jakoż po dwu dniach szwagier mój wyszedł ze stanu zagrożenia. Choroba była groźna, co zostało stwierdzone przez dra Lapponiego i przez poproszonych na konsultację lekarzy: Rossoniego, Bondiego i Baccellego”.

Pod koniec roku 1858 Sylwia Bastoni spostrzegła na swej prawej ręce mięsistą narośl wielkości łubinu. Lekarz przeciął ją natychmiast – była to rozlana ropowica – jednakże mimo stosowanych środków leczniczych potęgowały się bóle, gorączka, gangrena, nudności i omdlenia.

„Ja jednak – zeznaje świadek – nie przestawałam się modlić do Virgo Potens za wstawiennictwem bł. Elżbiety, kładąc na ręce mały skrawek z jej szat. W nocy poczułam, że ktoś ściska mnie mocno za rękę, i – myśląc, że to moja siostra – krzyknęłam: «Katarzyno!», Ale siostra spała. Wówczas zawołałam: «O moja Ty, Elżbietko!»

Wczesnym rankiem zjawił się dr Lamberti z dwoma chirurgami ze szpitala Pocieszenia, aby amputować mi ramię. Oglądając je jednak stwierdzili, że nie ma tam nic do cięcia.

Dr Lamberti oświadczył pod przysięgą: «Stwierdziłem że przegub pokrywa się nową tkanką, zaś na dnie rany dostrzegłem mięsiste odrosty. Zupełne zaleczenie mogłem odnotować pod koniec listopada, a przecież w lipcu powinienem był część ręki amputować!»

Wzmiankowany już nieraz ks. Paweł Scapaticci powiedział: „Mój penitent Sylwester Morelli, człowiek spokojny dotąd, popadłszy w chorobę, zmienił się nie do poznania nawet w stosunku do mnie. Dla uniknięcia czegoś gorszego uznałem za konieczne poradzić jego żonie, by za dnia udawała się do swej rodziny, a późnym wieczorem wracała do męża. Był chory na gruźlicę płuc, i choć widziałem, że nie są mu miłe moje wizyty, przychodziłem doń co pewien czas. Aż pewnego dnia przysłał przez kogoś prośbę, bym przyszedł do niego. Wtedy powiedział mi: «Zjawiała się u mnie jakaś kobieta i wręczyła mi obrazek Elżbiety Sanny, ja zaś rzuciłem go na łóżko». Ja sam nie miałem wtedy wielkiego mniemania o Sannie, i odpowiedziałem po prostu «Jesteś czcicielem Madonny, więc polecaj się Jej; ale dla uzyskania jakiejś łaski dobrze jest polecać się jakiemuś Słudze Bożemu». Powiedział mi na to: «Posłuchaj co zaszło: gdy ta kobieta dała mi obrazek zasnąłem, a we śnie ujrzałem dziwnie jakoś ubraną niewiastę: jakieś zawiniątko na głowie, a twarzy nie mogłem rozpoznać. Wnet uprzytomniłem sobie, że była to ta sama kobieta, której obrazek odrzuciłem. Ona zaś zbliżyła się do mnie i powiedziała, że powodem mych dziwactw jest fakt, iż Pan chce ode mnie w spowiedzi więcej szczerości. I dodała z całą powagą: „Wymyśliłeś sobie szczęście na tej ziemi i czynisz wszystko, by je osiągnąć; szczęście to jest jednak niestałe i nigdy nie będzie pełne. Liczysz na to, że powinieneś żyć jakieś 30 lub 40 lat bo jesteś jeszcze młody, ale szczęście prawdziwe osiągniesz w ciągu 20 lub najwyżej 30 dni”. Powiedziawszy to znikła, a ja ocknąwszy się wziąłem do rąk ten obrazek, rozpoznałem Wielebną, i – jak widzisz – włożyłem go pod poduszkę. Teraz zaś proszę o spowiedź».

Wyspowiadał się budująco i poprosił o pomoc w przygotowaniu się na śmierć. Przychodziłem nieraz odwiedzić go potem – zawsze był temu bardzo rad. Po 25 dniach przypomniało mi się, że do końca brak tylko pięciu dni, lecz ja właśnie w 30. dniu miałem na Sapienzy sesję egzaminacyjną i nie mogłem przyjść na umówione spotkanie. Jak tylko mogłem się uwolnić, przybiegłem do niego i stwierdziłem, że drzemie. Tętno miał nieregularne. Gdy go wezwałem po imieniu, spojrzał na mnie szklanymi oczyma i rzekł: «Profesorze, liczyłem na ten akt przyjaźni i miłosierdzia». Wyspowiadał się, z wielką pobożnością przyjął ostatnie rozgrzeszenie i popadł w stan senności, a wnet potem zakończył życie.

To prawda, że nie miałem zbyt wielkiego wyobrażenia o Bł. Sannie, ale po tym, co widziałem własnymi oczyma, doszedłem do wniosku, że Elżbieta jest naprawdę świętą”.

(fragment książki Franciszka Amorozo „Elżbieta Sanna, Niepełnosprawna Apostołem” Ząbki 1997)