Sanktuarium na poddaszu

czyli Virgo Potens w życiu bł. Elżbiety Sanny

Dokładnie rok temu, 17 lutego 2018, do kościoła SS. Salvatore in Onda w Rzymie zaszedł starszy, elegancki i bardzo wyważony pan. Przez chwilę modlił się przed ołtarzem bł. Elżbiety Sanny, a następnie podszedł do mnie mówiąc, że przyszedł pomodlić się do Virgo Potens („Panny Możnej”). Zdziwiłem się nieco, bo po raz pierwszy usłyszałem, że ktoś przybył specjalnie do naszego kościoła, by pomodlić się do Virgo Potens, tym bardziej, że 17 luty to dzień liturgicznego wspomnienia bł. Elżbiety Sanny! Zapytałem zatem przybysza, dlaczego „Panna Można”, a nie Elżbieta Sanna? W odpowiedzi usłyszałem historię jego rodziny.

Ów starszy pan, to emerytowany adwokat Pier Francesco Baselice. Jest potomkiem rodziny Sturbinetti, a dokładnie Teresy Sturbinetti, żony Antoniego Cassetta, brata kardynała Francesco di Paolo Cassetta. To właśnie oni dwaj, Antoni i Franciszek, przyczynili się w drugiej połowie XIX wieku (1867-1878) do gruntownej renowacji kościoła SS. Salvatore in Onda, dorzucając do kompleksu kościelnego kaplicę Virgo Potens, do której przeniesiono również doczesne szczątki Elżbiety Sanny. Otóż, brat Teresy, adwokat Roty Rzymskiej, Francesco Sturbinetti, został skazany na wygnanie z powodu uczestnictwa w rewolucji rzymskiej. Faktycznie, kiedy papież Pius IX uciekł z Rzymu, Sturbinetti sprzyjający rewolucji, głosował na rzecz utworzenia Republiki i za zniesieniem doczesnej władzy papieża. Został nawet powołany na stanowisko ministra edukacji w tymczasowym rządzie republikańskim. Po przywróceniu władzy papieskiej, Sturbinetti musiał niestety opuścić Rzym. Spędził kilka lat na wygnaniu, najpierw w Szwajcarii (Genewa), a następnie w Genui i Florencji. Został ułaskawiony w 1857 roku i powrócił na terytorium Państwa Kościelnego. Jako miejsce osiedlenia wskazano mu podrzymskie Frascati.

Otóż, siostra Francesco Sturbinetti, Teresa, żona Antoniego Cassetta, była bardzo zaniepokojona sytuacją w jakiej znalazł się jej starszy brat. Bardziej przerażał ją jednak stan jego ducha, zwłaszcza jadowita wrogość do papiestwa, niż kary, które zostały na niego nałożone. Wierząc, że akt ułaskawienia ze strony władz kościelnych mógłby skruszyć jego serce, w 1854 roku zwróciła się do Elżbiety Sanny o modlitwę w tej sprawie. Elżbieta przyrzekła, że będzie polecać tę intencję Virgo Potens. Raz w tygodniu przychodziła więc Teresa, często z mężem, na poddasze do Elżbiety, by razem z nią modlić się przed obrazem „Panny Możnej”. Każdego tygodnia – i tak przez trzy lata – otrzymywała tę samą odpowiedź: „módl się i czekaj z ufnością”. Pewnego poranka, będąc w kościele św. Mikołaja (San Nicola dei Prefetti), zakłopotana i zniechęcona zbyt długim oczekiwaniem, przyrzekła Panu Bogu, że jeśli jej brat zostanie ułaskawiony i powróci do rodziny, odprawi w tymże kościele triduum dziękczynne. Tego samego dnia w południe umówiona była z bł. Elżbietą. Udała się do niej wraz z mężem, nic nie mówiąc o złożonym ślubie w kościele św. Mikołaja. Podczas gdy cała trójka odmawiała Litanię przed obrazem Virgo Potens, Elżbieta przerwała nagle modlitwę – czego nigdy wcześniej nie robiła – i zwróciwszy się do  Teresy powiedziała wibrującym głosem: „Uroczyste triduum dziękczynne odprawicie, ale już po mojej śmierci i nie w kościele św. Mikołaja, ale w kościele SS. Salvatore in Onda przed obrazem Panny Możnej”.

Teresa była zaskoczona reakcją Elżbiety, która miała dostęp do jej myśli, gdyż nikomu wcześniej o swoim ślubie nie mówiła. Wszystko spełniło się tak jak Elżbieta zapowiedziała. Zmarła tego samego roku (1857) tuż przed Wielkim Postem i została pochowana w kościele SS. Salvatore in Onda. Tam też przeniesiono po jej śmierci obraz Virgo Potens. Tego samego roku adwokat Sturbinetti został ułaskawiony dekretem papieskim i powrócił w rodzinne strony 7 września 1857 r. Rodzinna Cassetta/Sturbinetti zorganizowała triduum dziękczynne w kościele SS. Salvatore in Onda, a następnie w duchu dziękczynienia – podjęła prace renowacyjne kościoła, wyposażając go w oddzielną kaplicę dla Virgo Potens i czcigodnej Elżbiety Sanny.

Ale jakie były początki tego niezwykłego „sanktuarium na poddaszu”?

Ks. Giuseppe Valle, który towarzyszył duchowo Elżbiecie Sannie w jej rodzinnym Codrongianos na Sardynii, i który razem z nią przybył do Rzymu zaświadcza, iż Elżbieta nigdy nie zadowalała się li tylko zwiedzaniem kościołów i kaplic poświęconych Matce Bożej. Chciała czynić dla Niej wszystko co było w jej mocy. Maleńki przykład. Przy Via dell’Inquisizione – gdzie dziś usytuowana jest aula Pawła VI – znajdowała się zaniedbana i opuszczona kapliczka Matki Bożej. Pewnego dnia, gdy Elżbieta modliła się tam, usłyszała wewnętrzny głos: „Idź do proboszcza bazyliki św. Piotra i powiedz mu, że to mi się nie podoba”. Elżbieta podzieliła się tym doświadczeniem z ks. Wincentym Pallottim, który natychmiast powierzył sprawę ks. Giuseppe Valle. Gdy tylko Valle udał się do proboszcza z przesłaniem od Pallottiego, ten odpowiedział: „Jeśli mogę uczynić coś dobrego dla Matki Bożej, jestem gotów to zrobić”. Udał się więc niezwłocznie na miejsce i zabrał do roboty. Odnawiając obraz odkrył, że w naszyjniku Maryi znajdowały się perły, a w koronie, którą Maryja trzymała w dłoni, był złoty medal. Obraz został oczyszczony, ołtarz wyposażony w świece, a po wieczornym biciu dzwonów proboszcz zgromadził sąsiadów, aby razem z nimi odmówić Różaniec. Opiekę nad kaplicą powierzono Elżbiecie Sannie.

Ale obraz, w którym błogosławiona Sanna rozmiłowana była najbardziej, to oczywista Virgo Potens – „Panna Można”. Elżbieta sama wybrała dla niego tę nazwę powołując się na Pallottiego, który miał ponoć często przyzywać Maryję tym tytułem. Obraz Virgo Potens uczynił z jej maleńkiego pokoju na poddaszu, w pobliżu bazyliki św. Piotra, domowe sanktuarium dla wszystkich, którzy tam zachodzili. W jaki sposób obraz ten trafił w ręce Elżbiety?

Otóż, ​wspomniany wyżej ​ks. Giuseppe Valle, zadbał o to, by wyposażyć maleńkie rzymskie mieszkanie Elżbiety. Udał się do jednego ze sklepów przy Via dei Coronari, by dokonać kilku zakupów. Gdy już zapłacił rachunek, jego wzrok padł na starą, pozłacaną drewnianą ramę, a w niej płótno Matki Bożej z Dzieciątkiem. Ponieważ delikatna twarz Madonny zrobiła na nim wielkie wrażenie, zapytał kupca czy nie zechciałby ofiarować mu tego płótna jako bonus do zrobionych już zakupów. Kupiec, niewiele się zastanawiając, zgodził się. Powróciwszy do mieszkania, Valle umieścił obraz w sypialni Elżbiety, która natychmiast zaczęła oddawać mu cześć. Przygotowała ołtarzyk, postawiła na nim świece, kwiaty i wieczną lampkę. Wszyscy, którzy do niej przychodzili, byli zapraszani do modlitwy przed tym obrazem. Otrzymano wiele łask, o czym świadczyły liczne wota umieszczone na ścianach mieszkania.

Ks. Giuseppe Grappelli zaświadcza, iż w roku 1849 [Rewolucja Rzymska], gdy Elżbieta nagabywana była przez Garibaldystów, a kule gwizdały nad dachem domu w którym mieszkała, tak często przyzywała Maryję tytułem Virgo Potens, aż pewnego dnia usłyszała: „Dobrze czynisz nazywając mnie Virgo Potens, bo prawdziwie Nią jestem”. Kiedy zaczynała modlitwę przed Jej obrazem, zapalała świece, odsłaniała zasłonę, którą obraz był przysłonięty, recytując na klęczkach Litanię lub inne okolicznościowe modlitwy. Kiedy otrzymywała jakieś słodycze, wkładała je do koszyka znajdującego się przed ołtarzykiem Virgo Potens, a przy pierwszej sposobności przekazywała je najbardziej potrzebującym.

Ks. Paolo Scapaticci zaświadczył zaś o poprawności kultu Elżbiety wobec Panny Możnej. „Czcigodna Elżbieta – wyznał, zachęcała tych, którzy ją odwiedzali do modlitwy przez wstawiennictwo Virgo Potens, nie tylko dlatego, że obraz ten był jej drogi, ale dlatego, że chciała by modlący się odkryli w Niej potężną Matkę Boga i Królową Nieba. Mówiła o Niej słodkimi słowami i zachęcała wszystkich, by kochali Maryję jako Matkę służąc jej nabożnie”.

„Nikt nie mógł opuścić jej mieszkania bez odmówienia przynajmniej Litanii przed obrazem Panny Możnej. Nigdy też nie brakowało oleju w lampce palącej się przed obrazem” – świadczy ze swej strony ks. Rafał Melia, jeden z pierwszych towarzyszy Pallottiego i dodaje: „Żywą była wiara Służebnicy Bożej we wstawiennictwo Virgo Potens; a że wstawiennictwo to było skuteczne, świadczą cztery gabloty pełne darów: pierścionki, korale, medale i inne cenne przedmioty, przekazywane w podziękowaniu za otrzymane łaski”.

Elżbieta pragnęła, by obraz ten po jej śmierci został umieszczony w kościele SS. Salvatore in Onda. Prosiła o to ks. Melię, który próbował wykręcić się od takowego zobowiązania, sugerując inne rozwiązania. Ale Elżbieta mówiła o tym tak, jakby to już zostało uczynione. I tak się stało.

I jeszcze jedna rzecz.

Z aktów procesu beatyfikacyjnego Sanny wynika, że była ona często niepokojona przez demony. Potwierdza to dwóch świadków: jej spowiednik ks. Giuseppe Grappelli i serdeczna przyjaciółka, Adelaide Balzani. Ta ostatnia świadczy, iż „Diabeł atakował Czcigodną Sannę zwłaszcza nocą. Mówiła mi, że pojawiał się w różnych okrutnych formach, czasami chwytał ją za gardło tak jakby chciał ją udusić. Przepędzała go inwokacją do Virgo Potens”. Ks. Grappelli dodaje ze swej strony: „Pytana przeze mnie o diaboliczne inwazje, Czcigodna Elżbieta odpowiadała, że diabeł nie może zrobić nic więcej niż to, na co Bóg mu pozwoli. Nic też nie jest w stanie uczynić przeciw tym, którzy ufają Bogu i Najświętszej Dziewicy. Powiedziała mi, że pewnej nocy diabeł pojawił się u niej w formie konia sapiącego nozdrzami i oczyma ogniem. Rzucił się na nią, a ona nie mogła się spod niego wyrwać, aż do momentu kiedy z mocą wezwała Virgo Potens. Usłyszała wtedy głos Madonny: Oto ja, córko. Diabeł zniknął”.

Modlitwa do Panny Możnej
Najświętsza Maryjo,
Panno Można,
Matko Łaskawa i Miłosierna.
Z wielkim zaufaniem zawierzam się Tobie,
aby uzyskać od Boga przebaczenie i miłosierdzie,
i być uchronionym od wszelkich niebezpieczeństw
duchowych i materialnych, które mi zagrażają.
Niezliczonymi łaskami odpowiadałaś na prośby tych,
duchowych i materialnych, które mi zagrażają.
Niezliczonymi łaskami odpowiadałaś na prośby tych,
którzy przyzywali Cię jako Pannę Możną,
szczególnie na błagania naszej siostry,
błogosławionej Elżbiety Sanny.
Otaczaj nadal Maryjo, Twoją macierzyńską troską
każdego z tych, który wzywa Twojej pomocy i szuka u Ciebie pocieszenia.
Bądź dla nas Matką Łaskawą i pełną Miłosierdzia
teraz, i w godzinę śmierci naszej. Amen.

Ks. Stanisław Stawicki SAC

  • Przy pisaniu tegoż artykułu autor korzystał z:Biografia e virtù della Venerabile Elisabetta Sanna – a cura di Don Francesco Amoroso SAC, Roma 1995.
  • Warto wiedzieć, iż we Włoszech istnieje kilka kościołów i kaplic dedykowanych „Pannie Możnej”. Najbardziej znane to: sanktuarium w Sestri Ponente (dzielnica Genui) pod wezwaniem “Vergine Potente in Misericordia” (Panny Możnej Miłosierdziem), której liturgiczne wspomnienie przypada 18 marca; drugie miejsce to kaplica “Virgo Potens” w Vettica-Amalfi (diecezja Amalfi-Cava de’ Tirreni), gdzie „Panna Można” czczona jest każdego roku w II niedzielę lipca.    

Homilia kard. Amato w dniu beatyfikacji

Błogosławiona Elżbieta Sanna (1788-1857)
Matka i Wdowa
Angelo Kard. Amato, SDB

1. Codrongianos, małe miasteczko w powiecie Sassari, przeżywa dziś radość i zaszczyt z beatyfikacji swojej rodaczki, uznanej przez Kościół za heroicznego świadka Ewangelii. Dla biografa Franciszka Amoroso, Codrongianos jest najbardziej nieznanym zakątkiem we Włoszech: „Gdy jest ładna pogoda, błękitne niebo wydaje się jakby dopiero co wyszło z kąpieli; noc ma nieskończoną ciszę, powietrze jest pełne różnorodnych zapachów: nie ma domu, któryby nie oddychał zielenią. Tutaj mówi Bóg. Bujne winogrona, czereśnie, figi, granaty, migdały, pomarańcze, orzechy: piękne, gdy się patrzy na nie w rozkwicie i pełne owoców. Ludzie pogodni, mili, hojni” (Franciszek Amoroso, Sługa Boża Elżbieta Sana, świecka współpracownica św. Wincentego Pallottiego).
Myślę, że taka jest rzeczywistość Waszego kraju. Nie sądzę, że biograf chciał użyć tutaj tylko poetyckiego opisu.
Błogosławiona Elżbieta Sanna żyła w tym zakątku raju. Będąc analfabetką, pomimo, że jej rodzina była zamożną, miała prostą i mocną wiarę, głęboko zakorzenioną w jej sercu i przeżywaną z prostotą odnośnie formy. Właściwą dla wielu rozbitków obecnych na waszym terytorium: porównywalną do prostych budowli, ale solidnch, które stawiły czoła żywiołom i nienaruszone przetrwały do naszych czasów. Tak samo, świętość tej kobiety, wdowy i matki rodziny, która czyni dziś to ​​miasto dumne z jej chrześcijańskiego dziedzictwa.
​Wiemy, że Elżbieta wyruszył na pielgrzymkę do Ziemi Świętej, aby odwiedzić miejsca, uświęcone przez Zbawiciela i przeżyć Jego odkupieńczą pasję. Z nieuniknionych przyczyn, podróż z Porto Torres przeniosła ją do Genui, a wkrótce potem do Rzymu, gdzie, ze względu na bardzo zły stan zdrowia, pozostała do końca swojego życia. Jej spowiednik, święty Wincenty Pallotti, poradził jej, aby nie martwić się o dzieci i nie ryzykować podróży powrotnej na Sardynię, która mogła być dla niej śmiertelną.

2. Trzeba przyznać, zwłaszcza biorąc pod uwagę dzisiejszą mentalność, że w życiu błogosławionej Elżbiety szokuje nas historia tej rozłąki z jej dziećmi. Prawdą jest, że w Rzymie otrzymywała uspokajające wiadomości od swoich bliskich, którzy byli w dobrych rękach, w domu jej brata, księdza Antoniego Ludwika. Oczywiście, przez pierwsze lata odczuwała silnie ich nieobecność, płacząc na ich wspomnienie. Wincenty Pallotti, zapewniał ją jednak ciągle powtarzając: „Odwagi córko; twoja rodzina nie potrzebuje ciebie; będziesz wspaniałością i przyczyną zazdrości całego kraju „( Franciszek Amoroso, Sługa Boża Elżbieta Sanna).
Te słowa dały jej wielki spokój ducha. Ostatecznie podjęła powołanie, które żyło w niej od dzieciństwa, by poświęcić się całkowicie Bogu.
Co można powiedzieć na ten temat?
Wiemy, że Apostołowie na wezwanie Jezusa, odpowiedzieli pozostawiając wszystko, żony, dzieci, krewnych, pracę, aby pójść za Nim aż po męczeństwo. Sam Jezus powiedział: „Jeśli ktoś przychodzi do Mnie, a nie pragnie mnie bardziej niż swego ojca, matki, żony, dzieci, braci, sióstr, a nawet własnego życia, nie może być moim uczniem” (Łk 14 , 26). Mamy długą listę tych, którzy wzięli dosłownie słowo Pana.
Jednym z przykładów może być doświadczenie francuskiej zakonnicy, ze Zgromadzenia Urszulanek, świętej Marii od Wcielenia, urodzonej jako Maria Guyart (1599-1672), kanonizowanej przez Papieża Franciszka w 2014 roku. Zostając młodą wdową, powierzyła pod opiekę Kolegium Jezuitów swego syn Klaudiusza, aby sama stać się zakonnicą. Syn, które z początku płakał, błagając o powrót matki do domu, nie tylko nie poniósł żadnego psychologicznego uszczerbku w swoim osobistym rozwoju, ale wstąpił później do Benedyktynów i stał się najbardziej żarliwym wielbicielem swojej matki, która w między czasie została misjonarką w Kanadzie, pionierką ewangelizacji na tych ziemiach. To samo można powiedzieć o świętej Joannie de Chantal Fremyot (1572-1641), matce sześciorga dzieci. Owdowiała w wieku dwudziestu dziewięciu lat, po pewnym czasie, 29 marca 1610, opuściła rodzinę, by złożyć Wizytki, » przechodząc ponad ciałem swego 14-letniego syna Celso Benigno, który położył się w progu, błagając, by nie odchodziła »( Bibliotheca Sanctorum, VI).

3. Są to obrazy radykalnych wyborów. Miłość do Jezusa, nie rzadko, przewiduje dla niektórych z jego przyjaciół, niezwykłe ścieżki i ma przewagę nad miłością do bliskich. Świety Alfons podkreśla zresztą: „Cała świętość i doskonałość duszy polega na kochaniu Jezusa Chrystusa, naszego Boga, naszego najwyższego dobra i naszego Zbawiciela […]. Niektórzy wiążą doskonałość z surowością życia, inni z modlitwą, inni z częstością sakramentów, inni z jałmużną; ale mylą się: doskonałość polega na kochaniu Boga całym sercem ” (Alfons Maria de Liguori, Praktyka kochania Jezusa Chrystusa).
Jakkolwiek możemy powiedzieć, że w przypadku Elżbiety, jak i pozostałych kobiet, o których tu wspomnieliśmy, chodzi o specjalne powołanie, rzadkie i zarezerwowane dla nielicznych.

Elżbieta była bardzo wysublimowana w miłowaniu Boga. Bóg posiadł całkowicie jej serce. Ani jej kochana ojczyzna, ani jej rodzina, ani udręki życia nigdy nie oddzieliły jej od miłości Boga. Od Boga pochodziła zarówno inspiracja pójścia na pielgrzymkę do Ziemi Świętej jak i pozostania na zawsze w Rzymie. To nie było arbitralny impuls, ale poważne powołanie, zbadane i zatwierdzone przez mądrych i roztropnych ojców duchowych, którym Błogosławiona zawierzyła się w posłuszeństwie i z pokorą. Mówiło się o niej: „Bóg był dla niej najdroższym ze wszystkich dóbr ziemskich razem wziętych i z pośród jakichkolwiek osób najukochańszych”( Positio, Informatio).
Miłość Boża pomogła jej przezwyciężyć konflikty, plotki, obelgi, a zwłaszcza grzech. Zło nie dotykało jej serca, które uciekało przed grzechem, jak dzieci bojące się ciemności. Eucharystia była miejscem, w którym zanurzała się jej dusza, będąc niestrudzoną czcicielką Najświętszego Sakramentu Ołtarza. Od niej samej dowiadujemy się, że słuchała pięciu lub sześciu Mszy świętych dziennie(Ib).

4. Tą gorliwość eucharystyczną przelewała w miłość bliźniego z otwartym sercem na każdego, poprzez porady i służbę im. W Codrongianos, po śmierci męża, dom jej stał się swego rodzaju oratorium. W Rzymie była znana jej dyspozycyjność wobec tych wszystkich, którzy do niej zwracali się z prośbą, tak z pośród szlachty jak pospólstwa, przyjaciół i wrogów, bogatych i biednych, Rzymian i obcych, młodych i starych. Dzięki sztuce słowa wprowadzała pokój w zwaśnionych rodzinach i przywracała harmonię pomiędzy małżonkami. Jeden z biografów pisze: „Miała szczególną łaskę pocieszania strapionych, którzy rozmawiając z nią, odczuwali w swoich sercach powracający spokój i ciszę. Wpajała wszystkim miłość i przebaczenie doznanych krzywd; dawała także osobisty przykład, ponieważ nie tylko przebaczała znieważenia, ale starała się czynić jak najwięcej dobra, tym którzy ją obrazili. Pewnego dnia, gdy opiekowała się pewną kobietą, została przez nią oczerniona; ale ona nadal opiekowała się nią, czyniąc to z jeszcze większą pokorą i mówiąc: „Na jeszcze gorsze zasługuję” (Ib. p. 67).
​Elżbieta była kobietą miłosierdzia. Jej życie było ciągłym praktykowaniem cielesnych i duchowych dzieł miłosierdzia. W Rzymie, pomimo zimna, trudności w poruszaniu się i drętwienia ramion, udawała się do szpitala św. Jakuba lub do prywatnych domów, by służyć chorym. Otrzymując jałmużnę, pozostawiała sobie jedynie minimum, które było potrzebne na jej skromne jedzenie, a resztę oddawała ubogim. Nie przejmowała się otrzymywanymi zniewagami. Nie pozwalała nikomu mówić źle o innych. Modliła się i zachęcała innych do modlitwy za skazanych na śmierć.
Dzieła świętego Wincentego Pallottiego były głównymi odbiorcami jej miłości: dla nich robiła na drutach i szyła, dla nich wysyłała przedmioty i pieniądze. Pallotti mawiał, że posiada dwóch wielkich dobroczyńców Instytutu: biedną kobietę, Elżbietę Sannę i kardynała Ludwika Lambruschini (1776/54). Przełożony Generalny Pallotynów dodaje: „Ona była tak hojna dla nas, chociaż sama żyła w największym niedostatku”(Ib. p. 71).

5. Z chwilą jej śmierci dnia 19 lutego 1857 roku, w jej biednym pokoiku w pobliżu Bazyliki Watykańskiej, ludzie szeptali: „Zmarła Święta, kobieta, która zawsze modliła się w Bazylice Świętego Piotra.” Ciało, odprowadzone do kościoła SS. Salvatore in Onda, przy Ponte Sisto, było czczone przez niezliczony tłum ludzi. Odnotowano wówczas również nadzwyczajne zdarzenia. Dwa z wielu przykładów: karczmarz, który wcześniej rozpowiadał oszczerstwa przeciwko niej, szedł teraz za trumną ze łzami, otwarcie przyznając się do zła, jakie jej uczynił. Pewien człowiek, który opuścił swój dom z zamiarem zabicia żony, zaskoczony ogromnym tłumem, jaki spotkał po drodze, przy Via dei Pettinari, wszedł do kościoła, aby zobaczyć, co przyciąga aż tak wielu ludzi. Na widok tej rozbrajającej biedy i spokoju nieba, położył na trumnę swój nóż szewski i odszedł, aby uściskać i pojednać się ze swoją żoną( cf. Franciszek Amoroso, Sługa Boża Elżbieta Sanna).
Elżbieta została pochowana w tym samym kościele, w którym spoczywały szczątki jej duchowego ojca i mistrza, świętego Wincentego Pallottiego.

6. Papież Franciszek w Liście Apostolskim o beatyfikacji, określa Błogosławioną Elżbietę: „świecka, wdowa, tercjarka franciszkańska, członkini Zjednoczenia Apostolstwa Katolickiego św. Wincentego Pallottiego, pokorna naśladowczyni Chrystusa i gorliwy świadek Jego miłosierdzia.”
Nasza Błogosławiona pozostawia nam wszystkim orędzie świętości. Na początku słynnego dziełka O naśladowaniu Chrystusa, czytamy słowa Jezusa: „Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności” (J 8:12). Naśladowanie Jezusa oznacza wzięcie do ręki Ewangelii, po to, aby ją czytać, medytować i praktykować. Nasza Błogosławiona, choć była pozbawiona wykształcenia, stała się ekspertem w Ewangelii, kochając ją i wdrażając ją w życie. Naśladujmy ją w tym a nasze życie będzie oświetlone przez światło prawdy i radość z miłości Chrystusa.

Błogosławiona Elżbieto Sanna, módl się za nami.

Część 8: niezwykłe wydarzenia po śmierci Elżbiety

Życie bł. Elżbiety nie skończyło się wraz z jej śmiercią. Przeciwnie, jej trumna stała się katedrą, z której po świecie rozbrzmiewało orędzie jej cnót, a rozbrzmiewało mocą człowieka, który przez sąd Boży przeszedł już zwycięsko. Sam Bóg przyczynił się do wzmocnienia powagi tego orędzia, a przyczynił się tym, że pod imieniem zmarłej dokonywały się przedziwne rzeczy.

Alojzy Schiboni zeznał: „Byłem w swej winnicy w Grottaferrata, gdy człowiek przysłany przez moją żonę powiedział mi, że ojciec jej jest umierający, gdyż lekarz Sciamanna daremnie usiłował zaradzić ogromnie wybrzuszonej przepuklinie i że konieczny był zabieg chirurgiczny, ale poważny wiek teścia na to nie pozwalał. Pobiegłem do niego i wręczyłem mu obrazek Bł. Elżbiety, która była mu znana, radząc jednocześnie, by położył go na chorym miejscu ciała i by się jej polecał; ja przeszedłem do przyległego pokoju, gdzie zaczęliśmy wraz z żoną odmawiać litanię. Przy wezwaniu „Panno Można” usłyszeliśmy głośny krzyk starca. Pobiegliśmy i oto – przepuklina ustąpiła! Gdy nadszedł lekarz, mogłem mu z zadowoleniem powiedzieć: «Doktorze, nie trzeba już bistura, Elżbieta okazała się lepsza od Pana!» Lekarz miał łzy w oczach. Było to wieczorem. Następnego dnia z Grottaferrata przybiegła córka robotnika, pracującego w naszej winnicy, który dotąd nie słyszał o Elżbiecie. Otóż powiedział on, że w nocy ukazała mu się niewiasta z okryciem na głowie, ubrana na podobieństwo ubioru Elżbiety, i że powiedziała mu, by nam doniósł, że uzdrowienie mojego teścia dokonało się za jej wstawiennictwem”.

„Słyszałam o cudach dokonanych za sprawą Bł. Elżbiety – zeznała Adelajda Purarelli – a sama mogę opowiedzieć o jednym czy drugim cudzie, jaki zdarzył się w mojej rodzinie.

Przed sześcioma laty zachorował mój szwagier. Lekarze orzekli, że stan jest beznadziejny, tak że przyjął już Wiatyk. Jednak mój mąż poszedł się modlić przed grobem Bł. Elżbiety. W domu mieliśmy ośmioletnią wnuczkę, Matyldę, skarżącą się na ból zębów. Położyłam jej na policzku obrazek Elżbiety o dziecko zasnęło. Gdy po dwu mniej więcej godzinach wrócił mój mąż, dziewczynka, słysząc nasze głosy, obudziła się; a zrozumiawszy, że mowa jest o Elżbiecie rzekła: «Ona była tu teraz i powiedziała, że wujek nie umrze». Tymczasem po chwilowej poprawie stan chorego pogorszył się, a mąż trzymając w ręku obrazek Bł. Elżbiety, zaczął robić Matyldzie wyrzuty z powodu złudnej wieści, jaką nam przekazała. Gdy u dziewczynki w nocy zjawił się znów ból zębów, położyliśmy po raz wtóry nad jej dziąsłami obrazek Błogosławionej i Matylda zasnęła. Po przebudzeniu zaczęła opowiadać, że była z pewną kobietą, która jej powiedziała, iż nie skłamałam, jak to twierdziliście, i że wujek wyzdrowieje. Jakoż po dwu dniach szwagier mój wyszedł ze stanu zagrożenia. Choroba była groźna, co zostało stwierdzone przez dra Lapponiego i przez poproszonych na konsultację lekarzy: Rossoniego, Bondiego i Baccellego”.

Pod koniec roku 1858 Sylwia Bastoni spostrzegła na swej prawej ręce mięsistą narośl wielkości łubinu. Lekarz przeciął ją natychmiast – była to rozlana ropowica – jednakże mimo stosowanych środków leczniczych potęgowały się bóle, gorączka, gangrena, nudności i omdlenia.

„Ja jednak – zeznaje świadek – nie przestawałam się modlić do Virgo Potens za wstawiennictwem bł. Elżbiety, kładąc na ręce mały skrawek z jej szat. W nocy poczułam, że ktoś ściska mnie mocno za rękę, i – myśląc, że to moja siostra – krzyknęłam: «Katarzyno!», Ale siostra spała. Wówczas zawołałam: «O moja Ty, Elżbietko!»

Wczesnym rankiem zjawił się dr Lamberti z dwoma chirurgami ze szpitala Pocieszenia, aby amputować mi ramię. Oglądając je jednak stwierdzili, że nie ma tam nic do cięcia.

Dr Lamberti oświadczył pod przysięgą: «Stwierdziłem że przegub pokrywa się nową tkanką, zaś na dnie rany dostrzegłem mięsiste odrosty. Zupełne zaleczenie mogłem odnotować pod koniec listopada, a przecież w lipcu powinienem był część ręki amputować!»

Wzmiankowany już nieraz ks. Paweł Scapaticci powiedział: „Mój penitent Sylwester Morelli, człowiek spokojny dotąd, popadłszy w chorobę, zmienił się nie do poznania nawet w stosunku do mnie. Dla uniknięcia czegoś gorszego uznałem za konieczne poradzić jego żonie, by za dnia udawała się do swej rodziny, a późnym wieczorem wracała do męża. Był chory na gruźlicę płuc, i choć widziałem, że nie są mu miłe moje wizyty, przychodziłem doń co pewien czas. Aż pewnego dnia przysłał przez kogoś prośbę, bym przyszedł do niego. Wtedy powiedział mi: «Zjawiała się u mnie jakaś kobieta i wręczyła mi obrazek Elżbiety Sanny, ja zaś rzuciłem go na łóżko». Ja sam nie miałem wtedy wielkiego mniemania o Sannie, i odpowiedziałem po prostu «Jesteś czcicielem Madonny, więc polecaj się Jej; ale dla uzyskania jakiejś łaski dobrze jest polecać się jakiemuś Słudze Bożemu». Powiedział mi na to: «Posłuchaj co zaszło: gdy ta kobieta dała mi obrazek zasnąłem, a we śnie ujrzałem dziwnie jakoś ubraną niewiastę: jakieś zawiniątko na głowie, a twarzy nie mogłem rozpoznać. Wnet uprzytomniłem sobie, że była to ta sama kobieta, której obrazek odrzuciłem. Ona zaś zbliżyła się do mnie i powiedziała, że powodem mych dziwactw jest fakt, iż Pan chce ode mnie w spowiedzi więcej szczerości. I dodała z całą powagą: „Wymyśliłeś sobie szczęście na tej ziemi i czynisz wszystko, by je osiągnąć; szczęście to jest jednak niestałe i nigdy nie będzie pełne. Liczysz na to, że powinieneś żyć jakieś 30 lub 40 lat bo jesteś jeszcze młody, ale szczęście prawdziwe osiągniesz w ciągu 20 lub najwyżej 30 dni”. Powiedziawszy to znikła, a ja ocknąwszy się wziąłem do rąk ten obrazek, rozpoznałem Wielebną, i – jak widzisz – włożyłem go pod poduszkę. Teraz zaś proszę o spowiedź».

Wyspowiadał się budująco i poprosił o pomoc w przygotowaniu się na śmierć. Przychodziłem nieraz odwiedzić go potem – zawsze był temu bardzo rad. Po 25 dniach przypomniało mi się, że do końca brak tylko pięciu dni, lecz ja właśnie w 30. dniu miałem na Sapienzy sesję egzaminacyjną i nie mogłem przyjść na umówione spotkanie. Jak tylko mogłem się uwolnić, przybiegłem do niego i stwierdziłem, że drzemie. Tętno miał nieregularne. Gdy go wezwałem po imieniu, spojrzał na mnie szklanymi oczyma i rzekł: «Profesorze, liczyłem na ten akt przyjaźni i miłosierdzia». Wyspowiadał się, z wielką pobożnością przyjął ostatnie rozgrzeszenie i popadł w stan senności, a wnet potem zakończył życie.

To prawda, że nie miałem zbyt wielkiego wyobrażenia o Bł. Sannie, ale po tym, co widziałem własnymi oczyma, doszedłem do wniosku, że Elżbieta jest naprawdę świętą”.

(fragment książki Franciszka Amorozo „Elżbieta Sanna, Niepełnosprawna Apostołem” Ząbki 1997)

Część 7: śmierć bł. Elżbiety

W styczniu 1857 roku bł. Elżbieta kilkakrotnie mówiła swym przyjaciołom: „W tym roku miesiąc Maj wy będziecie obchodzić!”

Ludwik Schiboni szukał Elżbiety u św. Piotra, ale jej nie znalazł. Wyszedł, lecz wrócił z powrotem. Zatrzymawszy się na krótką adorację w kaplicy Najśw. Sakramentu, skierował się potem ku bramie św. Marty. Tu ujrzał Elżbietę wycieńczoną, opartą na lasce. Rzekła do niego: „Gdybyś mój synu nie przechodził tędy, nie potrafiłabym wejść do kościoła, bo nie mam już siły, by odchylić portierę”.

W tych dniach miała też widzenie: ujrzała św. Kajetana i św. Wincentego Pallottiego; żaliła się, że ją opuścili. Oni jednak powiedzieli, że przychodzą, by zabrać ją z sobą.

Wieść o bliskiej śmierci napełniła ją ponownie pogodą ducha; zamknęła się w sobie w oczekiwaniu wielkiego spotkania z Oblubieńcem. Jej ziemska misja została spełniona, a Oblubieniec pukał już do drzwi; wszystkie jej myśli wybiegały ku Niemu, a światło było już bliskie.

Dla miłującego nie ma radośniejszej wieści. Błogosławiona Elżbieta nosiła w sobie czule jedną myśl: Jeszcze parę dni, czy parę godzin a zobaczę Umiłowanego: obejmie mnie, ja Jego, i zostanie moim na wieki!

Dnia 13 lutego zeszła do św. Piotra po raz ostatni.

Choroba trwała cztery dni. Wielkie było jej cierpienie. Znosiła je w ciszy i skupieniu jakby nie chciała stracić ani jednego ułamka czasu, darowanego jej na przygotowanie do tego prawdziwego spotkania! Wszyscy śpieszący w owe dni do niej byli zbudowani i wzruszeni na widok tak wielkiej cnoty!

Dnia 15 lutego wezwano jej spowiednika ks. Rafała Melię. Stwierdziwszy stan bardzo poważny, radził jej przyjąć Wiatyk. Udał się osobiście do proboszcza bazyliki, by go powiadomić o stanie bł. Elżbiety. Dobiegało właśnie końca zebranie Bractwa Najśw. Sakramentu. Wszyscy członkowie ze świecami w ręku, dwaj kapłani, tj. kanonik Aquari i opat Arcieri wraz z przyjaciółmi Elżbiety ruszyli do niej w procesji.

Elżbieta przyjęła Pana w pełnym zbudowania skupieniu. Po Jego przyjęciu prawie się nie odzywała. Z warg jej można było wyczytać jedynie powtarzające się dwa motywy modlitwy: Wielka dobroć Boża! Najświętsza wola Boża!

Pozostawała pogodna w kontemplacyjnym wyczekiwaniu.

W dzień później, 16 lutego trwała zatopiona całkiem w modlitwie. Ks. Rafał podsunął jej myśl o św. Namaszczeniu. Była z tego rada i przyjęła święty obrzęd z największym weselem – jak zaświadczył obecny tam ks. Józef Grappelli.

Ks. Rafał poddawał jej od czasu do czasu nowy motyw modlitwy. Na pytanie, czy nie ma jakiegoś życzenia wyraziła wolę, by ją pochować w kościele Najśw. Zbawiciela na Fali, gdzie spoczywał już jej Ojciec i Mistrz, św. Wincenty Pallotti.

We wtorek, dnia 17 lutego, ks. Rafał widząc ją rankiem w nieco lepszej kondycji, skorzystał z okazji i wyszedł odprawić Mszę św. Przy Elżbiecie pozostał kanonik Aquari i ks. Józef Grappelli. Ponieważ odejście Elżbiety nie wydawało się bliskie, obydwaj postanowili udać się do swych domów z zamiarem rychłego powrotu, zanim karnawałowa wrzawa nie zawładnie ulicą. Poprosili jednak zastępcę proboszcza Bazyliki św. Piotra, by czuwał przy chorej. I tak spełniła się drugą zapowiedź Elżbiety, która kiedyś powiedziała do swej przyjaciółki: „Zobaczysz, że ten właśnie będzie przy mojej śmierci”. Nie były te słowa bynajmniej wyrazem przykrości, choć żartobliwie i poufale dawała do zrozumienia, że w owej chwili wolałaby mieć przy sobie spowiednika, ks. Rafała, lub kierownika duchownego, ks. Józefa.

Zaczęła się agonia. Ks. Rafał chciał wrócić pośpiesznie do chorej, lecz ks. Ignacy Auconi wchodzący właśnie do domu powiedział mu w bramie zacisza, że nie ma powodu do pośpiechu.

Elżbieta zgasła w swej komórce na poddaszu, uśmiechając się do Aniołów wychodzących naprzeciw, i do swego Oblubieńca, który do niej wyciągał ramiona…

Pobożne modły, jakie towarzyszą duszom idącym na spotkanie z Chrystusem, odprawił zastępca proboszcza.

Oblicze zmarłej rozjaśniał uśmiech; twarz się nie zapadła – stała się piękna!

Zastępca proboszcza zaimprowizował pierwszą mowę pochwalną o cnotach Elżbiety, skierowaną do tych, co przybiegli całować jej ręce i nogi. Nikt nie odnosił wrażenia, że całuje trupa, wydawała się bowiem jakby była pogrążona w błogim śnie.

Pani Guidi wraz z p. Rinaldi zatroszczyły się o ciało zmarłej, obmywające ręce i stopy, ale nic więcej, gdyż Elżbieta zastrzegła sobie wyraźnie, by nie dotykano jej osoby. Ubrano ją w habit franciszkańskich tercjarek, jaki sobie przygotowała w porę. Pewien Polak pragnąc oddać cześć zmarłej, czuwał przy trumnie przez dwie noce, w czasie których ciało Elżbiety spoczywało w mieszkaniu.

Przyjaciele Sługi Bożej nie wierzyli wprost oczom, widząc takie mnóstwo ludzi, przychodzących zobaczyć Świętą; wydawało się bowiem czymś nieprawdopodobnym, że tak wielu ją znało. Przebywała wprawdzie w tym mieście przez lat 26, lecz w pełnym odosobnieniu. Była uboga i nędznie ubrana. Z powodu dialektu przez lata porozumiewała się z niewieloma tylko osobami. Nie dokonała niczego, co ściągałoby uwagę innych, a wygląd jej nie był atrakcyjny; jej strój mógł się wydawać nawet niechlujny i budzący odrazę. Rozumując po ludzku, nie można było wyjaśnić tego powszechnego i nieprzewidzianego zainteresowania dla zmarłej, tego dowodu sympatii i podziwu. Może to Bóg sam poruszył tak wielu ludzi, gdyż śmierć bł. Elżbiety miała zapalić nowe światła.

(fragment książki Franciszka Amorozo „Elżbieta Sanna, Niepełnosprawna Apostołem” Ząbki 1997)

Kwiat Sardynii

Sardynia jest wyspą położoną na Morzu Śródziemnym na zachód od półwyspu italskiego. Teren wyspy jest górzysto-równinny. Przez 300 dni w roku świeci tutaj słońce. Deszcze padają głównie zimą i na wiosnę nawilżając spaloną słońcem ziemię. Wyspa wiosną zaczyna przystrajać się w zieleń i okrywa się płaszczem kwiatów. Skąpana słońcem sardyńska ziemia wydaje piękne rośliny, a cała wyspa napełnia się wonią kwiatów. Miejscowa ludność, utrzymująca się głównie z rolnictwa, potrafi docenić piękno przyrody i bogactwo Boskich darów.
To właśnie w Cordogianos, rodzinnej miejscowości Elżbiety Sanny, po raz pierwszy nazwano bł. Elżbietę słodkim tytułem „Kwiat Sardynii”. Tytuł ten wskazuje na podziw jaki budzi się w sercach kolejnych pokoleń sardyńczyków pielęgnujących starannie pamięć o tej niezwykłej obywatelce ich wyspy. Ziemia sardyńska rzeczywiście wydała najpiękniejszy ze swoich kwiatów: Elżbietę Sannę, która rozsławiła wyspę i nieustannie otacza opieką swój lud.
Nie da się zrozumieć miłości i czci jaką mieszkańcy Sardynii otaczają bł. Elżbietę Sannę jeśli nie odwiedzi się jej rodzinnych stron i nie doświadczy się tego żywego kultu, czci i pamięci przekazywanej z pokolenia na pokolenie.
Błogosławiona Elżbieto, Przepiękny Kwiecie Sardynii! Bóg blaskiem Twego piękna napełnił Kościół a Twoją woń rozsiewa po całym świecie. Ucz swoich czcicieli dostrzegać Bożą obecność w pięknie stworzonego świata i nieustannie dziękować za wszelkie Jego dary. Kwiecie Sardynii, módl się za nami!

Część 5: rozmiłowanie w cierpnieniu

Przybywając z sardyńskiego miasteczka do wielkiego Rzymu, bł. Elżbieta mimo swego kalectwa rozwijała owocne apostolstwo. Ks. Józef Grappelli, jej kierownik duchowny (od roku 1853 aż do śmierci) upatrywał moc tej skuteczności w jej umiłowaniu cierpienia. Zeznał on m. in.:

„Czuła ból, gdy widziała, że Bóg nie jest kochany przez wszystkich łudzi, i gdy patrzyła na zgubę tak wielu odkupionych Najdroższą Krwią Chrystusową. Ciemnota, w jakiej utrzymywano dzieci warstw najbiedniejszych, jak i profanacje kościołów, bardzo ją zasmucały. W czasie karnawału, kiedy to Pan nawiedzał ją wzmożoną falą cierpień, mawiała nieraz: «Módlmy się bardzo, bo w tych dniach bardzo się obraża Boga». Wzdychała z powodu wzmagających się zgorszeń, gotowa na wszystko, byleby można było położyć im tamę. Podsycała w sobie wówczas większą gorliwość oraz żywsze jeszcze pragnienie większego cierpienia”.

Istotnie, wychowywała się w „szkole” Jezusa Chrystusa, który wziął na siebie grzechy ludzkości, a także w „szkole” św. Wincentego Pallottiego, który za grzechy świata sam karcił swe ciało, i prosił innych, by go biczowali.

Całe jej życie było wielką ofiarą przebłagalną. Nie mogła, jak inni ludzie, sprawnie posługiwać się rękoma, nie mogła nigdy podać sobie prosto do ust pokarmu, uczesać się czy obmyć twarzy, nie mogła wykonać nawet pełnego znaku krzyża; a jednak opiekowała się dziećmi i domem, doglądała kuchni i pola, kierowała zebraniami młodzieży i matek, otaczała opieką chorych. W tym co czyniła, wykazywała na pewno heroizm; ileż jednak odczuła upokorzeń z powodu tego, czego czynić nie mogła! Toteż Crappelli, jej kierownik duchowny, jako coś zdumiewającego podkreślał fakt, że z powodu swego upośledzenia nie żaliła się nigdy! Wprost przeciwnie: w dokumentach czytamy, że była „pogodna i radosna”.

W miasteczku zwano ją żartobliwie „opatką”; na ulicach zaś Rzymu posypał się na nią czasem i grad kamieni, nigdy jednak nie traciła spokoju. Nie straciła go nawet wtedy, gdy jakaś rozzłoszczona kobieta znęcała się nad nią, w drodze od mostu Aniołów aż do Chiesa Nuova, okładając ją pięściami i obrzucając obelgami; jeden z kamieni uderzając ją w głowę, spowodował powstanie guza, który już został do końca życia.

Elżbieta miała żywe, pogodne usposobienie, nie potrafiła nienawidzić. Kiedy ją obrażano mówiła: „O, jak dobry jest Bóg! Gdyby oni wiedzieli, kim ja jestem! Zasłużyłam sobie na więcej niż to”.

Od czasów dziewczęcych prosiła Matkę Bolesną, by mogła z Nią dzielić cierpienia, i prośbie tej stało się zadość.

Zaczęło się od częstych bólów głowy i zębów. Potem była ta niefortunna podróż, która obfitowała w liczne i przykre przygody. Dzięki nim Elżbieta zamiast w Jerozolimie znalazła się w Rzymie. To był wstrząs, który zaważył na jej zdrowiu do tego stopnia, że już nigdy nie czuła się dobrze, a kłopoty z roku na rok mnożyły się i powiększały. Zniekształcający artretyzm objął całe ciało. Nawiedzała ją raz po raz gorączka tak wysoka, że chciałoby się w niej rzucić w lodowatą wodę, by zaraz potem doznać nieznośnej zimnicy. Cierpiała na podobieństwo Ukrzyżowanego; jej ręce i nogi bywały opuchnięte i sprawiały wielki ból, czuła przeszywające kłucie w piersi, mózg jakby się gotował w głowie, a całe ciało było jak pobite i połamane. Spędzała noce częściowo bezsennie, pogrążona w modlitwie; rankiem zaś była w swoim czasie u św. Piotra, a za dnia dwukrotnie udawała się z posługą do domu mons. Soglii, również i wtedy, gdy przeniósł się on na plac Campitelli. A nie był to byle jaki spacer; odległość Bazyliki św. Piotra do Capitolu była spora, a kiedy trzeba ją było pokonywać w letniej spiekocie lub w deszczu było to bardzo uciążliwe.

Pojawiały się omdlenia i utraty przytomności. Niekiedy czuła, jakby jakaś niewidzialna ręka ściskała boleśnie i miażdżyła jej serce. Środkiem zaradczym zalecanym przez ówczesną medycynę przeciw obrzękom i bólom były plastry gorącej smoły. Elżbieta przyklejała je mężnie na klatce piersiowej, na plecach, brzuchu i nogach, ale następstwem tego często były rany spowodowane oparzeniami. Dla niej jednak ból i choroby były znakiem miłosierdzia Bożego, więc użalała się tylko, że z tego daru nie umie korzystać. Pewnego dnia powiedziała do ks. Józefa Vallego z odcieniem pełnej prostoty satysfakcji: „Ojciec duchowny nie chce pozwolić mi na włosiennicę, Bóg jednak pomyślał o tym. A Jezus cierpiał o wiele więcej; w porównaniu z Jego cierpieniem moje jest wygodnym leniuchowaniem”. Zdawało się, że ból nie dotyczy jej samej i niektórzy ludzie, widząc ją tak spokojną, nie bardzo wierzyli że w ogóle jest chora. Cieszyła się po prostu, że może cierpieć, w cierpieniu bowiem dopatrywała się wyraźnego znaku miłosierdzia Bożego; w zamian za miłość Chrystusa Pana miała Mu przynajmniej coś do zaofiarowania. Toteż nie prosiła nigdy o uwolnienie od cierpienia, a nawet o ulgę w nim; przeciwnie, prosiła o zwiększanie się bólów, by móc intensywniej podzielać błogosławioną Mękę Chrystusową.

„Byłem przy niej w ostatniej jej chorobie – powiedział ks. Rafał Melia. – Nie słyszałem żadnych narzekań ani w nocy, ani następnego poranka, i nie zauważyłem jakiegoś zmęczenia; z podziwem patrzyłem na wielki jej spokój i opanowanie”.

Do fizycznych cierpień dochodziły udręki ze strony szatana. W październiku 1833 roku zjawił się w jej pokoju jakiś człowiek i zerwał z niej przykrycie. Elżbieta poleciła się Dziewicy Możnej (Virgo Potens) i postać gdzieś przepadła, zostawiając po sobie ostry zapach siarki. Nie pierwszy i nie ostatni raz zły duch naprzykrzał się jej w taki jawny sposób. Zjawiał się przed nią w szatach spowiednika, małżonka czy syna, i podsuwał jej okropne obrazy. Przewracał jej ołtarzyk Madonny, nie tykając jednak Jej obrazu; chwytał Elżbietę za szyję, dusił, bił ją i deptał po jej ciele. Widziała wściekłego konia buchającego ogniem z pyska, ślepi i nozdrzy albo psa który ugryzł ją w policzek; jedna z przyjaciółek dostrzegła na twarzy i na ciele Elżbiety ślady po doznanym – jak myślała – urazie.

O tym wszystkim wiedzieli i św. Wincenty Pallotti, i ks. Franciszek Vaccari; odprawiali w jej pokoju nawet egzorcyzmy, ale sama Elżbieta nie bardzo się tym niepokoiła; była pewna, że szatan nic jej uczynić nie może, ponad to, co jest zgodne z wolą Pana, więc zachowywała spokój. Również to mnóstwo szczurów gnieżdżących się w jej mieszkaniu przypisywano wpływowi szatana; było ich bowiem wiele, i czuły się tam panami, nawet gdy przychodzili ludzie z zewnątrz. Rzucały się na każdy przyniesiony pokarm, którego jednak nie pożerały, lecz niszczyły. A pewnego dnia jeden z gryzoni, gdy Elżbieta się posilała, przyczepił się do jej wargi.

Znoszenie jednak cierpień, jakie na nią spadały, wydawało się jej czymś lichym i małym w porównaniu z ogromem cierpienia Jezusa. Wszak nie czekała miłość Boga, aż cierpienie i śmierć skierują się ku Niemu, a gdyby tak czekała, tonęlibyśmy jeszcze w naszych grzechach! Bóg natomiast stał się człowiekiem i szedł wprost ku upokorzeniom, ku cierpieniu i śmierci. Elżbieta nie chciała sprawić zawodu i przyjęła cierpienie.

Ks. Józef Valle ofiarował jej włosiennicę z wystającymi kolcami z drutu, nosiła ją z upodobaniem w dzień i w nocy, dopóki nie zabronił jej tego kierownik duchowny. Do snu kładła się na podłodze, a kiedy zostało jej to zakazane, przeniosła się na łóżko, ale jego deska, podobnie jak grzbiet osła, nie była miększa od podłogi!

Zimą i latem nosiła wciąż ten sam habit, który otrzymała od franciszkanów z Ara Coeli – wytarty i połatany, lecz czysty, podobnie jak czyste było jej poddasze. Innego odzienia nie miała; latem znosiła więc upał, a jesienią i zimą – kiedy padały deszcze i wiały wiatry – ziąb przenikał jej ciało. Elizeusz Giordano, biskup Alghero tak opisuje warunki życia bł. Elżbiety: „Byłem raz obecny na jej obiedzie: odrobina ugotowanego dzień przedtem ryżu z solą. W czasie gdy się posilała, bulgotała już w kociołku woda z ryżem na dzień następny. Gdy odwołano ją kiedyś z pokoju, skorzystałem ze sposobności, by zerknąć na jej łóżko. Dotknąłem go – było twarde jak kamień, a do tego tak krótkie, że nie mogła się na nim nawet wygodnie wyciągnąć”.

„Elżbieta była «koncentratem» chorób – mówił ks. Józef Valle – a mimo to powtarzała z upodobaniem: «Cierpienia są zawsze godne pożądania, ponieważ Jezus Chrystus, który jest naszym Panem wycierpiał tak wiele!»„. Grappelli zaś dodał:, że „w ciągu tygodnia dręczyła nieraz swe ciało przy pomocy narzędzi pokutnych”.

„Gdy była jeszcze z rodziną – wspomina brat jej, kapłan – po ułożeniu córek do snu gasiła światło; one zaś nie widziały nigdy, by się rozbierała – a jak opowiadała jej córka Paula – rankiem nie widziały nigdy, by łóżko jej było rozbierane”. Ale czy ona sypiała w łóżku?

Czesały ją: Róża Rinaldi, Filipina Catolli i siostry Tancioni. Róża pomagała jej też przy ubieraniu. Pewnego jednak razu, gdy Elżbieta była u Filipiny, poszła do drugiego pokoju, aby się przebrać. Kiedy po chwili zdziwiona Filipina spytała, jak potrafiła to zrobić – odpowiedziała: «Miłosierdzie Boże!»„. Na to samo pytanie postawione później – odpowiedziała, że pomogła jej Madonna!

Jej sposób odżywiania się był również umartwieniem, zdawało się, że całkowicie straciła zmysł smaku. Jadła raz na dzień, i zawsze to samo. Strawę ugotowaną przechowywała tak długo, dopóki jej nie zużyła, a podobnie jak brat Galdino (zaimprowizowany kucharz pierwszej franciszkańskiej wspólnoty – F.B.) gotowała jakie bądź produkty z odrobiną soli, i to wszystko. Według o. Cammillettiego cały jej posiłek mógł wynosić najwyżej pięć czy sześć uncji (jedna uncja – 27 gramów, więc razem 135 do 162 gramów – F.B.). Do posiłków nie miała osobnego stołu, więc przy pomocy specjalnej długiej łyżki z drewna sięgała wprost do kociołka, przykucnąwszy z nim, tam gdzie przypadło. Raz namówiła ks. Ludwiga Petritoliego, by skosztował jej dania, ale ten nie potrafił przełknąć ani jednego kęsa tej rancidume (tj. jadła zalatującego stęchlizną – F.B.). Nigdy nie piła wina i nikt nie potrafił jej nakłonić do spożywania słodyczy. Raz usiłował dokonać tego ks. Józef Grappelli, ale bez skutku, i więcej już nie próbował, by nie być natrętnym.

Wykaz produktów spożywanych przez bł. Elżbietę był bardzo krótki: ryż, nieco twarożku, najpospolitsze warzywa, kasztany, bób gotowany, ziemniaki, rosół, chleb moczony w wodzie, a także ogryzki owoców i skórki arbuza. Nigdy nie prosiła o nic, niejeden dzień przeżyła bez zjedzenia czegokolwiek. Zorientowali się w tym przyjaciele i zaczęli Elżbiecie dostarczać przygotowane już posiłki. Przyjmowała je, aby wspomóc ubogich; dla siebie zostawiała tylko trochę rosołu, gdyż zalecił jej to kierownik duchowny.

Parę razy została na posiłku u oblatek z Tor de’Specchi, a parę razy w domu Tancionich (ks. Filip Tancioni był rektorem Kolegium Propagandy Wiary). Oblatki zeznały, że Elżbieta nigdy nie przyjęła czegoś bardziej smakowitego, a siostry Tancioni mówiły, że jadła bardzo mało, i sama nie wybierała potraw.

Nie prosiła o nic, lecz przyjmowała z wdzięcznością wszystko, myśląc o radości tych biedaków, którzy mieli się cieszyć z tego miłosierdzia ludzi. Dary ofiarowane bł. Elżbiecie trafiały przeważnie do Stowarzyszenia Apostolstwa Katolickiego, które prowadziło Dom Miłosierdzia.

Troszczyła się o to, by sprawiać radość innym, dla siebie zaś zachowywała cierpienie. Tak czynił Chrystus, który będąc Bogiem stworzył wszelkie bogactwa, i wszystkie dobra ziemskie, lecz gdy stał się człowiekiem, dla siebie zachował tylko betlejemskie ubóstwo oraz poniżenie i Mękę Krzyża.

(fragment książki Franciszka Amorozo „Elżbieta Sanna, Niepełnosprawna Apostołem” Ząbki 1997)

Część 4: wiara i miłość bł. Elżbiety

Każdego poranka zjawiała się w Bazylice św. Piotra, i – jeżeli nie miała innych zobowiązań – pozostawała tam do ostatniej Mszy św. Bazylika była jej domem. Istotnie, gdy tylko umarła, rozeszła się wiadomość, że „zmarła Święta ze świętego Piotra”.

Wszyscy świadkowie zeznają, że z Elżbietą mówiło się wyłącznie o sprawach duchowych. Ks. Alojzy Petritoli uważał się za upoważnionego do stwierdzenia, że Sługa Boża Elżbieta przyjmowała komunię duchową w ciągu dnia aż 33 razy – to był jej sposób przeżywania zjednoczenia z Bogiem. Jej cześć dla Najśw. Eucharystii wyrażała się m. in. w naiwnym pragnieniu, by kapłani nosili zawsze rękawiczki czy przepaski na rękach, jako że dotykają nimi Ciała Jezusa Chrystusa!

Ks. Scapaticci mówił: „Ks. Franciszek Vaccari pokazał mi raz pończochy, jakie zrobiła dla niego Elżbieta swymi kalekimi dłońmi.”

Tenże ks. Scapaticci powiedział również, że „Elżbieta była zauroczona Męką Jezusa Chrystusa, której poświęcała długie rozmyślania zarówno w domu, jak i kościele. Przybierała wtedy postawę osoby zatopionej w głębokiej medytacji, czego sam byłem nieraz świadkiem w czasie świętych czynności sprawowanych przed Najśw. Sakramentem w kościele Najśw. Zbawiciela na Fali: Trwała skulona, dotykając czołem niemal posadzki. Mówiła z uczuciem o Najśw. Dziewicy, dobierając przy tym czułych słów, a także zachęcała wszystkich, by Maryję kochali jak Matkę, by służyli Jej z oddaniem, i by wzywali Ją jako Możną Pannę.

Alojzy Schiboni dostrzegł ją raz u Św. Piotra na kolanach, ukrytą za konfesjonałem, blisko ołtarza św. Cecylii. Zrobił ruch w jej kierunku, lecz ona dała mu znak, by zaczekał. Po chwili poprosiła, by się zbliżył. Gdy Schiboni zapytał, czemu kazała mu czekać, odpowiedziała: „Mój synu, uczestniczyłam we Mszy św.: jeżeli aniołowie padają na twarz wobec tej straszliwej Ofiary, jakżeż winniśmy się zachowywać my, biedne ziemskie robaczki!”

Bliska przyjaciółka bł. Elżbiety – Adelajda Balzani – tak ją wspomina: „miała zwyczaj odwiedzać szpitale, by chorym wraz z posługą fizyczną, z jedzeniem czy jałmużną, przynosić i wsparcie duchowe. Przystawała z nimi życzliwie, pouczała o prawdach wiary i o chrześcijańskich obowiązkach, a nie zniechęcała się nawet wtedy, gdy sanitariusze traktowali ją źle, i gdy wyśmiewali się z jej mowy. Kiedy odwiedzało się ją w pokoju, rozmowa schodziła wkrótce na tematy religijne lub zmieniała się w modlitwę.

Mówiła żywo i z głębi serca. Głoszone prawdy czuła wewnętrznie i przeżywała je sama. Doznała wielu przykrości szczególnie w czasie rewolucji, w roku 1849; ale ani złe traktowanie, ani doznawane obelgi jakby jej nie raniły: żywiła nadzieję, że będzie mogła ponieść śmierć za wiarę, i zazdrościła misjonarzom udającym się do pogan, bo mieli tam większe widoki na męczeństwo.

W okresie Wielkiego Tygodnia nie przyjmowała gości, by móc się całkowicie oddać rozpamiętywaniu Wielkiej Tajemnicy.

Snuła przede mną religijne refleksje w piękny, wzruszający sposób. Mówiąc o ofierze Mszy św. podkreślała jej wielkość i wzniosłość i konkludowała, że Pan sprawił nam dar niezmierzonej miłości, gdyż we Mszy św., w adorowaniu, wielbieniu i prośbie możemy godnie oddawać Mu to, cośmy oddawać powinni.

Ogromnie się też troszczyła o chwałę Domu Pańskiego.

Przyswoiła sobie ducha Apostolstwa Katolickiego. Radziła wszystkim, by modlili się stale o to, aby wszystkie ludy poznały prawdziwą wiarę; zachęcała do częstego odmawiania modlitwy ks. Wincentego, by cały świat zjednoczył się w jednej Owczarni pod jednym Pasterzem; w tej też intencji mnożyła swe modły i praktyki pokutne”.

Ks. Józef Grappelli, kierownik duchowny Elżbiety w końcowych latach jej życia, zaświadczył: „Całe jej życie było nieustanną modlitwą, rozmyślaniem i zjednoczeniem z Bogiem, do którego odnosiła się, i dla którego rozmawiała z ludźmi, podejmowała działania i znosiła swe utrapienia.”

Ks. Rafał Melia, spowiednik Elżbiety po śmierci ks. Franciszka Vaccariego, dorzucił do tego: „Trawiona była pragnieniem Komunii św. Na bicie zegara ofiarowywała Ojcu Przedwiecznemu Najśw. Krew Jezusa Chrystusa, i – podobnie jak jej Mistrz, ks. Wincenty – dla zapewniania skuteczności, tym ofiarowaniem kończyła każdą modlitwę. Chrystus stanowił dla niej wielką księgę zapisaną wewnątrz i zewnątrz; z niej też czerpała wiedzę o zbawieniu wiecznym”.

Podeszły już wiekiem ks. Paweł Scapaticci, kapłan wybitny, oświadczył, że widział jak Elżbieta usłyszawszy bluźnierstwo, rzuciła się na kolana na środku ulicy.

Gdy się jej przytrafiło stanąć wobec jakiejś przeciwności, lub gdy któreś z jej cierpień stało się dotkliwsze, miała zwyczaj mówić: „Miłosierdzie Boże!”, „Jak piękny dar zesłał Bóg na mnie!”, „Jakże dobry jest Pan, a jak z tego nie korzystam!” Według świadectwa p. Róży Rinaldi, przyjaciółki bł. Elżbiety, pozostającej w bliskich z nią stosunkach przez lat 15, Elżbieta mówiła w czasie karnawału: „Módlmy się gorąco, bo w tych dniach Pan jest obrażany tak bardzo”. Wzdychała na widok zgorszenia i zamieszania panującego w tym czasie, i by im zapobiec, była gotowa na wszelkie cierpienia.

Bardzo serdecznie odnosiła się do ludzi. Sama schorowana i słaba działała zawsze na korzyść bliźnich, nawet i wtedy, gdy w zamian za to spotykały ją oszczerstwa i obelgi. Pewną sąsiadkę, która groziła jej nawet kijem, polecała względom swych dobroczyńców. Dla członków Apostolstwa Katolickiego była najtroskliwszą matką starającą się o to, by żyli w miłości i by się przepajali duchem Założyciela.

(fragment książki Franciszka Amorozo „Elżbieta Sanna, Niepełnosprawna Apostołem” Ząbki 1997)

Część 3: żywot bł. Elżbiety w Rzymie

W Codrongianos Elżbieta cieszyła się umiarkowanym dostatkiem. Rodzina była szanowana, a ona sama promieniowała osobistym urokiem. Blisko niej były dzieci, rodzice, brat-kapłan. Stała się duszą parafii. W Rzymie tego wszystkiego zabrakło. Nigdy jednak nie prosiła nikogo o wsparcie, chociaż zdarzały się dni, że nie miała nic do jedzenia. Pomału jednak dostrzeżono, w jakich żyła warunkach. Ten i ów widząc jej biedę i dobroć, dawał jakiś pieniążek. Żona watykańskiego ogrodnika pomagała jej w czesaniu włosów i przynosiła coś z jarzyn. Ona sama też zaczęła pomagać innym w miarę jak pozwalało na to jej kalectwo. Od młodości marzyła, by się zamknąć w klasztorze, aby życie uczynić tam nieustannym darem i dziękczynieniem Bogu za łaski, a także służbą bliźniemu. Rozmawiała w głębi duszy z Bogiem, a miłość Boża płonęła w niej, jak prawdziwy ogień. To marzenie młodości wróciło teraz ze wzmożoną siłą. Spotkała ks. Wincentego Pallottiego i zapisała się do jego „szkoły”. On również, jako młodzieniec, tęsknił do kapucyńskiego klasztoru, ale dopiero w czterdziestym szóstym roku życia mógł to częściowo urzeczywistnić w założonej przez siebie Wspólnocie.

Elżbieta wybrała franciszkańskie ubóstwo, i z owej komórki na poddaszu, w jakiej mieszkała, uczyniła swój klasztor; kościoły zaś, szpitale i ulice Rzymu stały się polem jej apostolskiej pracy.

Mieszkała blisko zakrystii Bazyliki św. Piotra. Poprzedni budynek został zburzony, by dać miejsce na mieszkania dla kanoników, mających w bazylice swe beneficjum. Na parterze znajdowała się oberża należąca do rodziny Campich; nad nią zaś było obszerne poddasze składające się z dwóch pomieszczeń: jedno przeciekające; drugie pełne szczurów! To było jej mieszkanie aż do śmierci.

W ciągu dnia najczęściej przebywała w Bazylice św. Piotra. Schodziła tam rankiem po otwarciu i pozostawała aż do wygaszenia świec po ostatniej Mszy św. Trwała w jakimś zakątku lub ukryta za konfesjonałem, wciąż na kolanach, skulona i nieruchoma, dotykając często czołem posadzki. Modliła się gorąco. Kaplica Najśw. Sakramentu oraz kościoły w których odprawiano 40-godzinne nabożeństwa stanowiły ulubione miejsca jej spotkań z Bogiem.

Jeszcze w czasach młodości, na Sardynii, słysząc raz kazanie o Męce Pańskiej popadła w omdlenie; przyszła do siebie dopiero, gdy usłyszała głos wewnętrzny: „Bądź dzielna i miłuj mnie!” Podczas Wielkiego Tygodnia nie przyjmowała nikogo, aby móc się oddać całkowicie rozpamiętywaniu Męki Chrystusa. Adelajda Balzani, jej przyjaciółka, wspominała, że kiedy odwiedziła ją w dniach Wielkiego Tygodnia, Elżbieta na jej widok rzekła z wyrzutem: „Ależ w tych dniach!” Adelajda opowiadała potem: „Co na mnie zrobiło wrażenie, to bladość jej oblicza – wydawała się trupia. Zrozumiałam z tego, jak wielki ból przeżywała w czasie rozważań nad Męką Zbawiciela. A pewnego dnia, gdy się modliła u św. Piotra, zjawił się przed nią Pan z otwartymi ranami spływającymi krwią, by ujawnić skarby łaski i miłosierdzia, zlewanych na czcicieli Najdroższej Krwi”.

We Mszy św. uczestniczyła, łącząc jej części z momentami Męki Chrystusa, zgodnie z tym, jak ją nauczył Wincenty Pallotti. Każdego dnia odwiedzała „Schody Święte”  i odprawiała Drogę Krzyżową na Cmentarzu Niemieckim. Strój franciszkańskiej tercjarki przejęła w kościele św. Franciszka a Ripa, ale bliskie jej były także inne kościoły: Świętego Ducha Neapolitańczyków i Najśw. Zbawiciela na Fali, gdzie spotykała Wincentego Pallottiego i gdzie działał Ośrodek Apostolstwa Katolickiego; dalej kość. św. Piotra in Montorio, Najśw. Maryi Łaskawej, Mantellatek Tor de’Specchi, św. Jana na Lateranie, Santa Maria Maggiore, św. Sebastiana wraz z katakumbami, kość. pod nazwę Sette Chiese, kość. Najśw. Maryi della Pace. Kto zna Rzym, może sobie wyobrazić, ile trzeba było trudu, by podejmować takie wędrówki.

Gdy przechodziła ulicami miasta pogrążona w modlitwie, ludzie dorośli, spoglądali na nią z podziwem, tym większym, że widywali ją w kościele, zawsze skuloną z różańcem w ręku, albo w momencie, gdy szła lub wracała od ołtarza po otrzymaniu Pana w Komunii św. Ale chłopaczyska z Campo dei Fiori, widząc Elżbietę w połatanym mnisim habicie, w czapeczce z rąbkiem, jaką nosiły tylko wieśniaczki, naśmiewali się z niej, lecz ona zachowywała niezmącony spokój. Ks. Józef Sterpi, mieszkający naprzeciw kościoła św. Doroty, obserwował nieraz, jak Elżbieta przechodziła przez mały plac, udając się do przyległej kapliczki. Łobuzeria rzucała często w nią kamieniami, kapustą i karczochami, ale ona nawet się nie odwracała. Wówczas urwisy zniechęceni brakiem reakcji ulatniali się gdzieś w zaułkach. Kiedy wracała, kobiety z pobliża, otaczały ją, całowały ręce i polecały się jej modlitwom. Na ten widok wracali „żartownisie”, a ona spoglądając na nich z szerokim i pełnym dobroci uśmiechem, głaskała ich po głowach, zalecając zarazem, by nie czynili innym tego, co jej uczynili.

Mieszkaniem jej była rudera, pełna szczurów, które buszowały bezkarnie po wszystkich kątach. Wyposażenie było bardzo skromne. Zbite z desek łóżko pokrywała słoma, nie mniej od desek twarda. Prześcieradła nie było. Mały stoliczek z oliwną lampką, jakaś świeca, jedno krzesło. Na ścianie mały obraz – pełna słodyczy Matka z Dzieciątkiem. Lampka paliła się stale. Elżbieta swoją Madonnę zwała „Panną Możną” – Virgo Potens. Pod Jej okiem pokoik stawał się centrum prowadzonego na szeroką skalę, owocnego apostolstwa Elżbiety.

Uświęcali się wszyscy wchodzący na to poddasze; tam bowiem albo się modlono, albo rozmawiano o sprawach duchowych. Elżbieta zachęcała przybyszów do oddania czci swej Madonnie. Prowadziła rozmowy na temat wiary; jej wiedza była solidna, a język natchniony. Przychodziło tam bardzo wielu, zwłaszcza w miesiącu maju. Spotykało się u niej ludzi o wielkich zasługach, przedstawicieli rządów przy Stolicy Apostolskiej, wielu duchownych oraz ludzi z różnych warstw społecznych, którzy u Elżbiety szukali rady i prosili ją o modlitwę.

Wśród przychodzących można było odnotować znaczące nazwiska. Bywali tam bowiem: mons. Soglia, późniejszy biskup Cingoli i kardynał; proboszcz parafii Santa Maria in Traspontina, późniejszy biskup Alghero; Józef Palma, późniejszy arcybiskup; przełożona wraz z oblatkami z Tor de’Specchi; siostry ze zgromadzenia Siedmiu Boleści; ks. Józef Grappelli; ks. Alojzy Petritoli; ks. Antoni Salvatori; ks. Paweł Scapaticci; ks. Michał Cerroni, o. Alojzy Lugari S. J.; ks. Józef Valle; św. Wincenty Pallotti; ks. Franciszek Vaccari; ks. Rafał Melia; ks. Placyd Petacci; p. Antoni Cassetta, ojciec kardynała; ks. Józef Aquari; ks. Łucjan Bandiera; ks. Ignacy Auconi; ks. Karol Maria Orlandi; markiza Wiktoria Fioravanti; markiza Emilia Longhi; księżna Saksońska; ks. Filip Tendoni; o. Paweł Cammilletti.

Sam św. Wincenty Pallotti, jej ojciec duchowny, zwracał się do niej po radę i wysyłał osoby potrzebujące jej rady. Wszyscy wyżej wzmiankowani, jak i wielu innych, których tu nie wymieniono, byli przekonani, że bł. Elżbieta mówiła w duchu Bożym.

Ks. Rafał Melia zeznaje: „Od samego początku naszego Apostolstwa Katolickiego Elżbieta była jego szczególną promotorką. W stosunku do wszystkich członków tegoż Apostolstwa okazywała się matką, otaczającą ogromną troską ich sprawy duchowe i starającą się pobudzać ich bądź radą, bądź modlitwą do przejmowania się cnotami i duchem Założyciela.

Podobnie, jak ks. Rafał, mówi ks. Scapaticci: „Nie wiem, kiedy Bł. Elżbieta wpisała się formalnie w szeregi Kongregacji ks. Wincentego, ale wiem, że wspierała ją zawsze radą, modlitwą i jałmużną. Ks. Wincenty powtarzał, że pewna biedna osoba wyzbywała się tego, co jej dawano, przekazując to na jego Instytut, oraz, że od tej biedaczki otrzymywał więcej pomocy niż od ludzi bogatych. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, kim jest owa biedna osoba, lecz dowiedziałem się później od ks. Franciszka Vaccariego, który jeszcze dodał: «Dwoje jest takich, co nasz Instytut posunęli naprzód: Elżbieta Sanna – jak to Ksiądz słyszał nieraz od ks. Wincentego – i kardynał Lambruschini»„.

Zestawienie Lambruschini-Sanna jest na pewno śmiałe, ale Elżbieta poświęciła istotnie dla Apostolstwa Katolickiego całe swoje życie. Należący do Stowarzyszenia tegoż Apostolstwa mogli z nim współdziałać przez modlitwę, ofiarę i osobisty wkład apostolski. Elżbieta wykonywała stale wszystkie trzy świadczenia: modliła się sama i przyczyniała się do modlitwy innych, składała na rzecz Apostolstwa nawet to, czego potrzebowała sama do życia, a jej mieszkanie, ulica, kościoły i szpitale były dla niej miejscami, gdzie dla zbawienia ludzi rozwijała swe apostolskie działanie.

I rzeczywiście, jak oświadczał ks. Rafał Melia „oddawała do naszej dyspozycji i to wsparcie, jakie dostawała dla siebie. Biedakom przekazywała wszystko, co otrzymała od miłosierdzia innych. Rezygnowała z pokarmu, by dać go temu, kto był od niej biedniejszy” . Już w Genui, po owej nieszczęsnej przeprawie, kiedy w więzieniu niektórym ze swych współziomków rozdała część swojej odzieży, cała jej garderoba mieściła się w małym woreczku, a na zakup nowych sztuk przyodziewku nie miała pieniędzy.

Przedmiotem jej szczególnej troski były dziewczęta zebrane przez św. Wincentego w Pia Casa di Carita dla uchronienia ich od niebezpieczeństw pójścia na ulicę.

Odwiedzała szpital Świętego Ducha in Sassia i szpital św. Jakuba dla nieuleczalnie chorych. Chorym dodawała ducha i posługiwała we wszystkim, na co pozwalały jej niesprawne ręce, przygotowywała ich do sakramentów świętych, i ani zimno, ani pora deszczowa nie mogły jej powstrzymać od tych odwiedzin. Udawała się za zgodą spowiednika i do domów prywatnych, by opiekować się chorymi. Kiedy zachorowała siostra ogrodnika watykańskiego, Róża Rinaldi, która ją czesała i wspomagała w różnych jej osobistych sprawach, Elżbieta pozostawała niekiedy u niej nawet przez cały dzień. Św. Wincenty polecił jej, by się opiekowała sekretarzem św. Kongregacji dla Biskupów i Zakonników, mons. Soglią, późniejszym kardynałem; udawała się do niego rano i wieczór, przechodząc czterokrotnie most Świętych Aniołów, i zmieniając cały tryb swego prywatnego życia. A wszystko to czyniła z całą prostotą, swobodą i przyjemnością, jakby miała z tego osobisty pożytek.

Z watykańskich ogrodów dostarczano jej, za zgodą papieża, kapustę, brukselkę, sałatę i inne warzywa – rozdawała to wszystko ubogim. Oto świadectwo Michaliny Cerroni: „Przyniosłam jej raz czekoladę, ale nie myślę, by zjadła ją sama”. Pewna dostojna pani, widząc jej zniszczoną odzież, ofiarowała jej nowe bardzo piękne okrycie. Elżbieta przekazała je ks. Wincentemu, a on przeznaczył to na szaty kościelne. Ofiarowano jej pewnego dnia dwa piękne wełniane koce, ale ks. Franciszek Vaccari musiał uciekać się aż do wyraźnego nakazu posłuszeństwa, by skłonić ją do zatrzymania przynajmniej jednego. Nie żądała nigdy niczego dla siebie, natomiast prosiła chętnie o coś dla innych, mówiąc: „Dobrodziejstwo, jakie wyświadcza się proszonym większe jest od tego, jakie spływa na obdarowanych wskutek prośby” – a to właśnie było nauką św. Wincentego.

Gromadziła biedne dziewczęta w przedsionkach bazyliki watykańskiej albo w swoim mieszkaniu, wyjaśniając im katechezę, jakiej ledwie co wysłuchały w kościele.

Ludzie różnej kondycji i z różnych klas społecznych: rzymianie i zamiejscowi; prałaci i profesorowie; zakonnicy i księża diecezjalni – szukali u niej rady i prosili o wsparcie w modlitwie. W pobliżu jej domu widać było nierzadko sznur pojazdów, czekających na panów, którzy odwiedzali Elżbietę. Odwiedzin tych było niekiedy tak dużo, że Elżbieta nie miała nawet chwili na przyrządzenie sobie czegoś do zjedzenia, chociaż nie wymagało to wiele czasu. Rzucała na wrzątek warzywo, bób, garstkę ryżu bez oliwy i czasem bez soli, a wszystko to musiało wystarczyć przynajmniej na dwa dni. Czasem oblatki z Tor de’Specchi lub inne kobiety posyłały jej coś ugotowanego, zwłaszcza nieco rosołu.

Ks. Józef Grappelli stwierdził: „Coś cudownego było w tym mnóstwie środków składanych przez ludzkie miłosierdzie w jej ręce; ale ona przekazywała wszystko na rzecz Stowarzyszenia Apostolstwa Katolickiego. Przędła, szyła, robiła na drutach tymi biednymi, niepełnosprawnymi rękoma, a czyniła to z pewnością nocami, biorąc pod uwagę natłok ludzi, absorbujących ją w ciągu godzin dziennych. Księżna Saksonii, stwierdziwszy własnoręcznie twardość jej łóżka, kupiła dla niej nowe: wygodne, miękkie i wyposażone w równie piękne koce. Elżbieta podziękowała z wielką uprzejmością, ale zanim łoże przyniesiono do jej mieszkania odesłała je do domu św. Wincentego, by mógł obdarować ubogich”.

(fragment książki Franciszka Amorozo „Elżbieta Sanna, Niepełnosprawna Apostołem” Ząbki 1997)

Część 2: życie Elżbiety na Sardynii

W procesie beatyfikacyjnym skąpe są świadectwa dotyczące lat, które Elżbieta przeżyła na Sardynii. Może myślano, że w porównaniu z długim pobytem w Rzymie, były one czymś mało znaczącym? Ci jednak, którzy o tym mówili to świadkowie kwalifikowani! Tak więc mamy brata Błogosławionej – ks. Antoniego Alojzego Sannę oraz jej spowiednika na Sardynii – ks. Józefa Vallego. Dalej, w dokumentach znajdujemy życiorys napisany przez teologa Franciszka Spano-Sannę – proboszcza, z Controngianos, który zebrane przez siebie szczegóły uzyskał od sędziwych osób, znających jeszcze Elżbietę. I wśród dokumentów procesu mamy jeszcze inny życiorys, napisany przez Jana Pierantoniego, wówczas konsultora św. Kongregacji Obrzędów.

Ale Elżbieta przez 26 lat (od 1831-1857) przebywała w Rzymie. I te właśnie lata charakteryzują i określają jej świętość, ponieważ żyła tam wyłącznie dla świętości, i ponieważ z pełnym zaufaniem dała się prowadzić przez Wincentego Pallottiego, który, ogłoszony Świętym w roku 1963, nazwany został „perłą i ozdobą rzymskiego kleru”.

Elżbieta urodziła się 23 kwietnia 1788 roku w Codrongianos – miejscowości liczącej 1200 mieszkańców, a leżącej na Sardynii w prowincji Sassari. Rodzice: Salvatore Sanna i Maria Dominika Lai, przeuczciwi i bardzo religijni, byli rolnikami na skromnym swym gospodarstwie, a Salvatore był także burmistrzem miasteczka.

Z siedmiorga dzieci – Elżbieta była drugą z rzędu, a jeden z synów – Alojzy Antoni, został kapłanem.

W trzecim zaledwie miesiącu życia dziewczynka stała się ofiarą ospy, a po nieudanej operacji pozostały jej sztywne ramiona, tak że nigdy nie mogła podać sobie do ust pokarmu ani dotknąć dłońmi czoła. Wchodząc do kościoła zwilżała czy też prosiła o zwilżanie krawędzi kamiennej kropielnicy wodą święconą, by na niej oprzeć swe czoło.

Obdarzona inteligencją i zdolnością refleksji chwytała łatwo pojęcia, zastanawiała się i przyswajała je sobie. Prawdy Boże stawały się dla niej życiem. Jej postęp na drodze cnót był szybki i trwały.

Kiedy miała sześć lat, oddano ją na wychowanie Łucji Pinnie, niewieście pobożnej, której rodzice, mieszkający w tym mieście, często powierzali swe dziewczynki, aby je strzegła i wychowywała. W tym samym roku otrzymała pieczęć Ducha Świętego. Mając lat 10, przystąpiła po raz pierwszy do spowiedzi i Komunii św.

Rozkwitała. Zawsze oddana pracy na rzecz domu, stała się przewodniczką dla swych współtowarzyszek. Samorzutnie podawała im i sama praktykowała to, czego się nauczyła; i znajdowała posłuch. Przekazywała naukę chrześcijańską, kierowała zebraniami oratoryjnymi, prowadziła pielgrzymki do Madonny z Saccargia – cudownego sanktuarium oddalonego od Codrongianos o trzy mile. Wzrastała duchowo sama i pomagała we wzroście swym współtowarzyszkom.

Niepostrzeżenie doszła do pełni młodości. Pewien młody człowiek zwrócił się do matki Elżbiety o wyrażenie zgody na jej poślubienie. Zmieszało to Elżbietę, gdyż nastawiła się już na życie w klasztornej ciszy i modlitwie. Mając niesprawne ręce, nie rozważała nawet możliwości założenia czy niezałożenia rodziny; miłość zaś Boga wzrastająca w jej duszy nie dawała odczuwać pustki, domagającej się wypełnienia. Matka natomiast, właśnie z powodu kalectwa córki, nie chciała by dziewczyna pozostała samotna.

Elżbieta była pełna dobroci, otwartości i delikatności, a przy tym posiadała posag. Zgłoszono trzy propozycje małżeństwa. Matka irytowała się, a w końcu zaczęła być natarczywa, gdy córka nie dawała przyzwolenia na zamążpójście. Elżbieta zwróciła się do spowiednika, a gdy ten stanął po stronie matki, wyraziła zgodę na małżeństwo, ale spośród trzech ubiegających się o jej rękę wybrała najbiedniejszego, Antoniego Marię Porcu. Dnia 3 września 1807 roku stała się szczęśliwą żoną uradowanego małżonka.

Z siedmiorga ich dzieci przeżyło pięcioro. Jedna dziewczynka zmarła przy porodzie, druga w parę miesięcy po rozwiązaniu. Mąż nie robił niczego bez porozumienia z żoną, a żona powtarzała bez końca, że nie była godna tak dobrego męża. Opieka nad nim, nad dziećmi i nad rodzicami zajmowała młodą mężatkę, a miłość Boża napełniała ją radością i dodawała sił, jakich nie dostawało nieszczęsnym ramionom.

Antoni Maria Porcu zmarł świątobliwie dnia 25 stycznia 1825 roku; wówczas Elżbieta złożyła ślub czystości. Wróciło postanowienie z młodych lat. W każdą niedzielę udawała się z dziećmi do kaplicy Najśw. Serca, i przy grobie męża odmawiała róża- nieć. Troszczyła się o rodzinę, o dom i o pole. Rozwijała w duszy miłość do Boga i promieniowała nią wśród swych najbliższych, a miłość ta stale w niej wzrastała.

Teolog Spanno-Sanna oświadczył: „Jak to mogłem odebrać od osób jeszcze żyjących, mówienie jej było pełnieniem cnót, a wartość jej zasad była wyjątkowa; w moim miasteczku uważano ją za wzór chrześcijańskiej doskonałości.”

Córeczki Elżbiety chętnie przestawały z babcią; natomiast starsi chłopcy, pracując z dziadkiem, zaczęli odczuwać surową dyscyplinę swej matki. Najmniejsze zaś dziecko cieszyło się szczególnymi względami wuja, ks. Antoniego Alojzego.

Elżbieta czuła coraz wyraźniej powołanie do życia klasztornego. W roku 1829 udała się do Sassari, przedstawiając wikariuszowi generalnemu swoją sytuację. Ten orzekł, że ma słuchać swego kierownika duchownego. W tym samym roku wielkopostny kaznodzieja mówił tak żarliwie o Ziemi Świętej, że Elżbieta była tym urzeczona; zapłonęła najżywszym pragnieniem oglądania miejsc, gdzie się narodził i gdzie został ukrzyżowany Syn Boży. Pragnienie swe przestawiła spowiednikowi, ale jego odpowiedź była odmowna.

Upłynęły dwa lata. Dizeci rosły, rosło też w sercu pragnienie ujrzenia i dotknięcia tego, czego dotykał Jezus, a także pragnienie uczczenia miejsc skropionych Jego Krwią. Podobnie ks. Józef Valle, zastępca proboszcza, zapalił się do tej pielgrzymki, a także inni ludzie pragnęli udać się do Ziemi Świętej.

Wreszcie wyraził zgodę i spowiednik, przystąpiono więc do realizacji planu. Zdecydowali się jednak wyruszyć jedynie ks. Józef i Elżbieta. Wsiedli na statek 25 czerwca 1831 roku. W drodze jednak zerwała się burza trzymająca ich na łasce fal aż przez cztery dni. Gdy zeszli w Genui na ląd 29 czerwca, Elżbieta nie mogła się utrzymać na nogach. Ledwie jednak zaczęła chodzić, ruszyła na odwiedzanie kościołów i więzień. A gdy zjawili się wreszcie w porcie, by wsiąść na statek płynący do Cypru, okazało się, że w paszportach nie mają wizy zezwalającej na nowy odcinek drogi. Skoro na uzyskanie wizy trzeba było czekać aż miesiąc, ks. Józef zadecydował, by wyruszyć tymczasem do Rzymu, i uczcić tam groby apostołów Piotra i Pawła, jak i relikwie wielu rzymskich męczenników. Częściowo powozem, częściowo pieszo przybyli po wielu przykrych przygodach do Rzymu dnia 23 lipca.

Ks. Józef zdołał się zatrzymać w szpitalu Świętego Ducha, gdzie przyjął obowiązki kapelana. Elżbieta trafiła ostatecznie na poddasze, w pobliżu Bazyliki św. Piotra. I zaczęła się wojna: spowiednik, jedyny Sardyńczyk, który ją rozumiał, polecił natychmiastowy powrót do rodziny. Biedaczka nie miała jednak sił, by się znów powierzyć morzu. Burzliwa przeprawa oraz wyczerpująca podróż w lipcowym upale i w dodatku przeważnie na nogach – wszystko to wyczerpało ją fizycznie. Prócz tego nie miała już pieniędzy na drogę powrotną. Dlatego ks. Józef radził rozsądnie, by czekać.

W takim właśnie momencie Elżbieta spotkała św. Wincentego Pallottiego, który zapoznawszy się ze sprawą, poradził jej, by została tak długo, dopóki odpowiednia pora roku i stan zdrowia nie pozwolą jej na powrót. Stał się odtąd jej kierownikiem duchownym. A potem wszystko ułożyło się tak, że doszło do stałego pozostania w Rzymie.

Ale osiedlenie się w Rzymie nie leżało w pierwotnym planie owej nieudanej podróży, i Elżbieta nie zamierzała bynajmniej porzucić rodziny; wszak celem wyprawy było obejrzenie Ziemi, której dotykały stopy i na którą spłynęła krew Jezusa Chrystusa. Rodzina w tym czasie była zabezpieczona, co wykluczało jakieś ryzyko: dwaj starsi synowie pracowali z dziadkiem, dwie córki były przy babce, a najmłodsza latorośl – przy wuju – księdzu. Według wieści, jakie nadchodziły z Sardynii, rodzina Elżbiety budziła podziw w całym miasteczku. A nawet Stolica Apostolska odstąpiła od podejrzewania Elżbiety o porzucenie rodziny, odsyłając zarzuty do archiwum, gdy kierownik duchowny Błogosławionej, Wincenty Pallotti, wyniesiony został na ołtarze. Bo jakże by Kościół mógł uznać za wzór kapłana tego, który usprawiedliwiałby matkę uporczywie zaniedbującą rodzinę? A było wprost przeciwnie! Czy nie należy podziwiać nadludzkiej wprost siły tej kobiety, która była samotna w wielkim mieście, a do tego obciążona niemożnością porozumiewania się z innymi (mówiła i rozumiała tylko w swym dialekcie) Do tego dochodziła gorycz w sercu z powodu oddalenia od dzieci, z których najmłodsze miało zaledwie 9 lat! W drogę wybrała się z garstką talarów, które zostały wydane już w czasie podróży. W Rzymie mieszkała w klitce na strychu. Była chora: ostre bóle reumatyczne, stały ból głowy, i te ramiona, zwisające niby dwa kołki. By dotrzeć do pokoju na poddaszu, musiała przechodzić przez leżącą niżej oberżę, robiły to również wszystkie osoby odwiedzające chorą Elżbietę. Nie podobało się to gościom oberży, toteż nieraz dawali jej odczuć swoje niezadowolenie. Na ulicy zarówno strój, jak i mowa Elżbiety ściągały na nią drwiny i przedrzeźniania urwisów. Dla niej jednak nie było to straszne: nie reagowała na te wybryki. Rosła w niej miłość do Boga i do bliźniego. Ukochała ubóstwo, ukochała zniewagi, ukochała chorobę. Pogłębiało się jej życie wewnętrzne. Pogrążała się w prawdziwym, stałym apostolstwie.

(fragment książki Franciszka Amorozo „Elżbieta Sanna, Niepełnosprawna Apostołem” Ząbki 1997)

Modlitwa o kanonizację bł. Elżbiety

MODLITWY DO TRÓJCY ŚWIĘTEJ

O Trójco Przenajświętsza, która przedziwnym sposobem ubogaciłaś siostrę naszą Elżbietę Mądrością, Radą i Męstwem, użycz łaski Twemu Kościołowi, aby mógł dla Twej chwały czcić ją między Świętymi, i by bracia jej z Sardyni byli pobudzani skutecznie do miłowania Ciebie i do służenia Ci z największym oddaniem. Amen.

Przez wstawiennictwo Bł. Elżbiety miej, Panie, w opiece naszą wyspę, opiekuj się naszymi rodzinami, prowadź nasze dzieci, wspieraj w twardej pracy nasz lud zmuszony wydzierać ziemi nasz chleb powszedni, nie zawsze nam wystarczający.

Przez wstawiennictwo Bł. Elżbiety, która przeżywała lęki o zdrowie ciała i duszy swoich dzieci, wspomóż niewystarczalność naszych rodzin we wzrastającej odpowiedzialności w obliczu ich odpowiedzialności za ciążące na nich zadania.

Przez wstawiennictwo Bł. Elżbiety, która doświadczała na sobie cierpień kalectwa, wdowieństwa, oddalenia od rodziny oraz chorób stałych i wielorakich wspomagaj, Panie, nasze maleństwa, naszych chorych, naszych staruszków, naszych bliźnich pozbawionych pracy, i uchroń nas od nienawiści, od wendety, od przesadnych ambicji i od żądzy nieprawych zysków.

Przez wstawiennictwo Bł. Elżbiety, która w każdej chwili życia miłowała Ciebie i wielbiła słowem i czynem, udziel nam, Panie, światła i odwagi, abyśmy służyli Ci w każdym momencie naszego życia, i czcili cię z podobną wiernością. Amen.

 

Wiadomości o otrzymanych łaskach za wstawiennictwem bł. Elżbiety można przesyłać do:

Postulazione Generale
Piazza S. Vincenzo Pallotti,
204 00186 Roma, IT

albo:

Ośrodek Postulanci
Stowarzyszenia Apostolstwa Katolickiego,
ul. Skaryszewska 12 03-802 Warszawa